Pierwszy w tym sezonie wyjazd, którego celem było samo pedałowanie. Oj, nie ma formy, nie ma. Pojechaliśmy na Przełęcz Kocierską celem sprawdzenia podjazdu od Łękawicy, bo tam mnie jeszcze nie bywało. Fajny podjazd. Było nas trzech - MadMan, Szaman i ja. Miał być Piotrek, ale tak się napalał, że dostał gorączki. Zjazd z Przełęczy, rzekłbym, romantyczny - jak licznik pokazał mi ponad 60km/h (VMax: 64,2) to się popłakałem (od wiatru). Generalnie fajny wyjazd, tylko straszna zamuła pod koniec.
Komentarze (2)
Jak pisałem: pod koniec trochę się wlokłem - wiatr w pysk i zmęczenie. Z tą formą to chodzi o wytrzymałość. Powiedzmy, że w szczycie zeszłego sezonu w ciągu dnia mogłem od ręki 150km przejechać, teraz dopiero forma się buduje.
Co do piękności trasy - wpadnij w któryś weekend z rowerem: przyjedziesz w piątek po południu/wieczorem, w sobotę rano skoczymy w góry, zaliczymy parę ciekawych podjazdów i zdążysz jeszcze nawet na pociąg z Bielska do Warszawy.
Piękna trasa! I co to za gadanie, że formy nie ma? Średnia ponad 25km/h na trekingu i to jeszcze częściowo po górach - to naprawdę bardzo przyzwoity wynik.
Jeżdżę, jeżdżę, bo autobusów nie lubię, a samochody śmierdzom (sic).
Studiuję filologię, nie lubię literaturoznawstwa, a z Uniwersytetu Śląskiego czym prędzej chcę uciec na Słowację.