Nareszcie się udało. Pewnie dlatego, że wziąłem Piotrka z zaskoczenia, nie napalał się dwa dni, więc się nie rozchorował. Pojechaliśmy do Kozubnika, zobaczyć pozostałości PRL-u (których w Polsce dużo, nie tylko fizycznie. Ale to blog rowerowy, a nie polityczny) w postaci starego ośrodka wypoczynkowego, dumy PRL. Ludzie... Tego się nawet za bardzo opisać nie da, to po prostu trzeba zobaczyć. To nie jest ładny obiekt. Ma cholerny klimat. Tylko ci ludzie... Tak w drodze do, jak i z - wiatr w pysk. Nie wiem jak to możliwe. Pod koniec straszna zamuła związana z wiatrem właśnie.
We wtorek jeszcze raz walimy do Kozubnika, a potem na Przełęcz Kocierską.
Komentarze (4)
Oj, tymi leśnymi drogami można przebiedz dużo, nawet do Libiąża. Ja tam nie biegam co prawda, a na rowerze jeżdżę czasem ("za gówniarza", czyli jakieś 10 lat temu cały ten teren z tatą zwiedziłem, bo on stamtąd pochodzi). Pętla autobusowa dalej stoi, jest tam cała jedna linia autobusowa - 312. ;-)
Jaworzno-Dąb to trochę znane mi tereny. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych bardziej zajmowałem się bieganiem niż rowerem i wracając z Katowic często podjeżdżałem autem na pętlę autobusową , przebierałem się i biegałem leśnymi drogami do pierwszych zabudowań Chełmka(chyba). W obie strony około 16 km. Bardzo lubiłem tam biegać.
Jeżdżę, jeżdżę, bo autobusów nie lubię, a samochody śmierdzom (sic).
Studiuję filologię, nie lubię literaturoznawstwa, a z Uniwersytetu Śląskiego czym prędzej chcę uciec na Słowację.