Do roweru dzisiaj dwa podejścia: najpierw pojechałem do lekarza, lasem przez Łęg. Straszliwie syfiasta droga. U okulisty dowiedziałem się, że dwa lata bez wizyty to nieco za dużo, oraz że mam taki postęp wady, że oranyboskie. Za to z panią doktor zamieniłem kilka słów o rowerze i rowerzystach na drogach. Potem do Biurolandu na zakupy biurowe (papier do drukarki ;-)). Po obiedzie znów na rowerze pojechałem do kuzyna. Wróciłem - wyczyściłem i nasmarowałem łańcuch, bo skrzeczał jak stara żaba.
Pierwsze "Ponad 50km" w tym roku (chyba). I pierwszy "sprzęt". Shake-owanie całkiem niezłą metodą czyszczenia łańcucha jest, ale pracochłonne. No i muszę kupić trochę "białej benzyny", bo rozpuszczalnik się średnio nadaje.
Trasa: Byczyna - Bory - Leopold - Osiedle Stałe - EJ3 - Podłęże - Azotka - Sobieski - Jeleń - Byczyna.
Od piątku mnie szlag trafiał, dzisiaj już musiałem jechać. Znaczy... W piątek mnie nie trafiał, bo umierałem (zdrowotnie), w sobotę bo była cudna pogoda (gdybym wieczorem ze znajomymi piwa nie pił to bym poszedł o 22:00 jeździć), w niedzielę pogoda gorsza... Dzisiaj rano miałem jechać na uczelnię, ale padało, więc odpuściłem. Za to jak wróciłem to nie wytrzymałem i musiałem. No to poszedłem. Pojechałem z Przesłaniem: sprawdzić jak moja przychodnia jest przystosowana dla rowerzystów. I... No, nie jest jakoś wybitnie, ale jest. Idzie rower przypiąć. Przetestowałem przy okazji ubrania, jakie dostałem w zeszłym tygodniu. Mru. Rogelli - samo dobro.
Część pierwsza na lekcję (tak, uczę), powrót przez bibliotekę - książkę musiałem oddać. Ludzie patrzący na mnie jak lazłem przez bibliotekę: bezcenne. O zrobieniu podjazdu na 11 Listopada pomyślałem dopiero przy LO1. Cudna pogoda. Wykręciłem największość prędkość tego sezonu, jak na razie: 51,2km/h! I to z jedną sakwą z tyłu (nie chcę wozić u-locka, materiałów na lekcję i takich tam na plecach, szczególnie, że u-lock dwa kilogramy waży).
Trasa: Byczyna - Jeziorki - Wilkoszyn - Szpital - Podwale - 11 Listopada - Leopold - Kanty - Osiedle Stałe - Starowiejska - Dąbrowa Narodowa - Łubowiec - Sosnowec Niwka - Sosnowiec Dańdówka - Sosnowiec rondo Ludwik - Sosnowiec Urząd "Miasta" - Sosnowiec Estakada - Sosnowiec filologiczny UŚ.
W okolicy ronda Ludwik złapałem pierwszego kapcia tego dnia. Poprzeklinałem na czym świat stoi, bo 9:15 była, do uczelni 3,5km a tu dętkę zmieniaj człowieku. Zmieniłem, przejechałem spokojnie do MK Bike, wchodzę, patrzę... -Dobry! -...bry. -Panowie, macie jakąś pompkę ogólnodostępną? -No... Mamy. Ale do pompki to się sześć tygodni trzeba znać i ze dwa wina wypić... -To ja zakupy u was będę robił...
Pompkę oddałem ze słowami: -A z tym winem to jeszcze się umówimy.
Muszę chłopakom podrzucić kiedyś, honor musi być.
Nabiłem koło na kamień, przejechałem do skrzyżowania Wawelu, Orlej i Grota-Roweckiego... Na kapciu. Poprzeklinałem na czym świat stoi. Wracałem do domu trzy godziny, do powrotu użyłem dwóch pociągów i samochodu, wydałem na ten powrót ponad 12zł. A po powrocie znalazłem w oponie kawałek druta. Takie 2-3cm. "Ty psi synie!" pomyślałem. Jak się stało, że nie znalazłem go za pierwszym razem - nie wiem. Wiem za to, że czym prędzej kupuję na tył Marathona Supreme, bo Rubena opsysa.
Trasa: Część 1.: Byczyna - Jeziorki - Wilkoszyn - Szpital - Podwale - 11 Listopada - Leopold - Kanty - Osiedle Stałe - Starowiejska - Dąbrowa Narodowa - Łubowiec - Sosnowec Niwka - Sosnowiec Dańdówka - Sosnowiec rondo Leopold - Sosnowiec Urząd "Miasta" - Sosnowiec Estakada - Sosnowiec filologiczny UŚ Część 2.: Sosnowiec filologiczny UŚ - Sosnowiec Estakada - Sosnowiec Dworzec Główny - Sosnowiec Sienkiewicza - Sosnowiec Ludwik - Sosnowiec Modrzejów - Sosnowiec Niwka - Łubowiec - Dąbrowa Narodowa - Osiedle Stałe - Kanty - Leopold - OTK - Bory - Byczyna.
Pierwszy słoneczny dzień. Piękny wręcz! Gdyby tylko nie ten wiatr w pysk... Najgorsze tunele z ekranów dzwiękochłonnych. Tam wiatr ma pole do popisu. Nawiązując do tytułu: kilka godzin w słońcu wystarczyło, żeby buraki dojrzały. Otóż. Jadę sobie w korku (krzyżówka Trzeciego Maja i Sienkiewicza, Sosnowiec) pomiędzy dwoma sznurami samochodów. Jakiś dres zaczyna pyszczyć z puszki, cytuję: "gdzie kurwa jedziesz tym ciulstwem?!". Odpowiedziałem zgodnie z prawdą: "po wsi!" i pojechałem dalej. Buc.
Wczoraj klamka zapadła, dzisiaj wykonałem: porzuciłem autobusy. No i pojechałem na uczelnię na rowerze. Nawet całkiem fajnie było, dobrze się jechało, jakby tylko piesi nie włazili mi pod koła... Ale upomnieni AirZoundem odpuszczali. Dość ciepło, momentami gorąco. Pan parkingowy (tak! Pod filologicznym na UŚu w Sosnowcu jest parking podziemny!) nic nie powiedział, tylko podniósł rękę w geście "dzień dobry" jak ja mu skinąłem głową. Na uniwersytecie byłem niczym zakopiański biały miś, z którym można sobie zdjęcie zrobić na Krupówkach. Po słowackim pani lektorka wyszła za mną z sali, potem przepuściłem ją w innych drzwiach, nawiązał się dialog: -Marek, vy ste ako niejaki športovec. (Marek, wyglądasz jak jakiś sportowiec) -áno, trocha. Preto, že prišiel som na bicykli. (tak, trochę. Przyjechałem na rowerze) -Tak, ako ste hovoroli. Ale nie je veľmi teplo. (Tak jak mówiłeś. Ale nie jest za ciepło) -Nie je, ale nie je to pre mňa problem. (nie jest, ale to nie jest problem) Co nie zmienia faktu, że pani lektorka miała rację: "nie je veľmi teplo". Wiosno, przyzywam Cię!
Jeżdżę, jeżdżę, bo autobusów nie lubię, a samochody śmierdzom (sic).
Studiuję filologię, nie lubię literaturoznawstwa, a z Uniwersytetu Śląskiego czym prędzej chcę uciec na Słowację.