Dzień 25.: Dobro Do (SRB) - (Kosovska) Mitrovica+ (KOS)
Niedziela, 26 lipca 2009
· Komentarze(2)
Kategoria Bałkany 2009, Ponad 50km, trekking
Trasa: Dobro Do - Podujevo - Priština - (Kosovska) Mitrovica
Rano obudził mnie wiatr, który wieje niemiłosiernie od dwóch dni.
Dzisiaj, na szczęście, nam pomagał. Szybko pokonaliśmy dzielące nas z Kosowem kilometry obejrzawszy po drodze opuszczoną cerkiew.
Na granicy wepchaliśmy się w kolejkę i siuuuu...
Jedziemy w dół, z wiatrem do pierwszego napotkanego sklepu - centrum handlowego na przedmieściach Podujeva. Posilamy się i ruszamy do Prištiny. 28 kilometrów pokonujemy z prędkością światła - zajmuje nam to nieco ponad godzinę. Po drodze obserwujemy albańskie drogi na wesele/ślub (wielkie flagi wystające z samochodów, trąbiący sznur aut...) oraz ograniczenia prędkości na mostach dla... Czołgów.
W Prištinie jemy obiad.
Gdy wyjeżdżamy już z miasta zatrzymuje się przed nami samochód, z którego wysiada dwóch brysiów z bronią przy boku... Zaczynają od pytania, czy naprawdę przyjechaliśmy z Polski na rowerach. Tak, mówią po polsku. A pytanie zadają, ponieważ Paweł jeździ z polską banderą oraz ma czapkę z orłem.
Owymi uzbrojonymi jegomościami okazali się trzej ze 110 polskich policjantów, którzy pracują w Kosowie w ramach sił EU LEX. Chwilę gadamy, panowie wskazują nam drogę na Mitrovicę i ruszamy.
Jedzie się strasznie. Duży ruch, trąbienie, wiatr z boku i w mordę, tak silny, że w porywach zwiewa nas na środek drogi.
Do Mitrovicy docieramy około 17:30. Pod sklepem obskakuje nas "banda" chłopaków, gdzieś od 9 do 14 lat. Damian i ja zostawiamy z nimi Pawła i idziemy na zakupy.
Gdy następuje zmiana warty, próbuję z nimi rozmawiać (nawet mi to idzie). Wymieniamy z Damianem kilka słów po polsku na temat wody. Po tym jak Damian powiedział, że ma jeszcze serbską wodę jeden z rozmówców się oburza słowami: "This is not Serbia, this is Albania!". Przyjmuje tłumaczenie, że mówiliśmy o wodzie.
Siadamy na ławce i przez pół godziny obserwujemy życie w brzydkiej jak noc listopadowa Mitrovicy.
Wyjeżdżamy z miasta i rozbijamy się jakieś 10km za nim, w górach. Nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy. Jest zimno, a Paweł chrapie (na szczęście namiot obok).
Zdjęcie dnia:
Rano obudził mnie wiatr, który wieje niemiłosiernie od dwóch dni.
Dzisiaj, na szczęście, nam pomagał. Szybko pokonaliśmy dzielące nas z Kosowem kilometry obejrzawszy po drodze opuszczoną cerkiew.
Na granicy wepchaliśmy się w kolejkę i siuuuu...
Jedziemy w dół, z wiatrem do pierwszego napotkanego sklepu - centrum handlowego na przedmieściach Podujeva. Posilamy się i ruszamy do Prištiny. 28 kilometrów pokonujemy z prędkością światła - zajmuje nam to nieco ponad godzinę. Po drodze obserwujemy albańskie drogi na wesele/ślub (wielkie flagi wystające z samochodów, trąbiący sznur aut...) oraz ograniczenia prędkości na mostach dla... Czołgów.
W Prištinie jemy obiad.
Gdy wyjeżdżamy już z miasta zatrzymuje się przed nami samochód, z którego wysiada dwóch brysiów z bronią przy boku... Zaczynają od pytania, czy naprawdę przyjechaliśmy z Polski na rowerach. Tak, mówią po polsku. A pytanie zadają, ponieważ Paweł jeździ z polską banderą oraz ma czapkę z orłem.
Owymi uzbrojonymi jegomościami okazali się trzej ze 110 polskich policjantów, którzy pracują w Kosowie w ramach sił EU LEX. Chwilę gadamy, panowie wskazują nam drogę na Mitrovicę i ruszamy.
Jedzie się strasznie. Duży ruch, trąbienie, wiatr z boku i w mordę, tak silny, że w porywach zwiewa nas na środek drogi.
Do Mitrovicy docieramy około 17:30. Pod sklepem obskakuje nas "banda" chłopaków, gdzieś od 9 do 14 lat. Damian i ja zostawiamy z nimi Pawła i idziemy na zakupy.
Gdy następuje zmiana warty, próbuję z nimi rozmawiać (nawet mi to idzie). Wymieniamy z Damianem kilka słów po polsku na temat wody. Po tym jak Damian powiedział, że ma jeszcze serbską wodę jeden z rozmówców się oburza słowami: "This is not Serbia, this is Albania!". Przyjmuje tłumaczenie, że mówiliśmy o wodzie.
Siadamy na ławce i przez pół godziny obserwujemy życie w brzydkiej jak noc listopadowa Mitrovicy.
Wyjeżdżamy z miasta i rozbijamy się jakieś 10km za nim, w górach. Nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy. Jest zimno, a Paweł chrapie (na szczęście namiot obok).
Zdjęcie dnia: