Dzień 5.: Gönc - Nagykálló
Poniedziałek, 6 lipca 2009
· Komentarze(0)
Kategoria trekking, Ponad 50km, Bałkany 2009
Trasa: Gönc - Encs - Szernecz - Tokaj - Nyíregyháza - Nagykálló
Huh, "co za dzień, co za noc" (jak śpiewali Myslivitz).
"Hyc" (jak mówi Damian) od bladego świtu.
Generalnie dzień powolny i dzień ostrych decyzji. Paweł i Szymon jadą z nami do Bukowiny. Powolny, bo mimo pobudki o 7:00 wyjechaliśmy o 10:00, masakra. Potoczyliśmy się do Mádu, gdzie (45km!) dotarliśmy po 14:00, wyjeżdżaliśmy spod supermarketu o 16:00. Zamuła z powodu temperatury. Damian wyczaił, że było 33 stopnie. Wieczorem - 27. Dla mnie około 15 za dużo.
Tokaj - bardzo urokliwy, ale nic specjalnego. Wąskie uliczki, jakaś fontanna, nic specjalnego. Ładnie po prostu. Wina niet. Spotkaliśmy Polaków, dałnhillowca w tym. Fuj.
W Tokaju Paweł i Szymon podejmują decyzję, że jadą do Bukowiny razem z nami. Fajnie.
Szybko jedziemy do Nyíregyháza. Przed tą miejscowością spotykamy wioskę arbuzów. Same stragany z arbuzami. W mieście zakupujemy w Spar (woda, piwo, słodycze, mleko), potem gubimy się i w końcu wyjeżdżamy z pomocą GPSa.
Myjemy się pod hydrantem i rozbijamy na boisku. W czasie obiadu-kolacji koło boiska zatrzymuje się auto, wychodzi ktoś. Idzie do nas, gdy patrzę na niego mam wrażenie, że ma trzy nogi. Wrażenie wcale nie takie mylne. Wielki koleś z bejzbolem w ręce... Paweł szybko i w stresie wyjaśnia, że my turisty, że Polonia. Gość okazuje się bardzo sympatyczny, ma na imię Sandor, gadamy z nim chwilę (45 minut...) przy obiedzie. O 0:05 kończę. Jutro wstajemy o 6:00. Jeszcze SMS.
Zdjęcie dnia:
Huh, "co za dzień, co za noc" (jak śpiewali Myslivitz).
"Hyc" (jak mówi Damian) od bladego świtu.
Generalnie dzień powolny i dzień ostrych decyzji. Paweł i Szymon jadą z nami do Bukowiny. Powolny, bo mimo pobudki o 7:00 wyjechaliśmy o 10:00, masakra. Potoczyliśmy się do Mádu, gdzie (45km!) dotarliśmy po 14:00, wyjeżdżaliśmy spod supermarketu o 16:00. Zamuła z powodu temperatury. Damian wyczaił, że było 33 stopnie. Wieczorem - 27. Dla mnie około 15 za dużo.
Tokaj - bardzo urokliwy, ale nic specjalnego. Wąskie uliczki, jakaś fontanna, nic specjalnego. Ładnie po prostu. Wina niet. Spotkaliśmy Polaków, dałnhillowca w tym. Fuj.
W Tokaju Paweł i Szymon podejmują decyzję, że jadą do Bukowiny razem z nami. Fajnie.
Szybko jedziemy do Nyíregyháza. Przed tą miejscowością spotykamy wioskę arbuzów. Same stragany z arbuzami. W mieście zakupujemy w Spar (woda, piwo, słodycze, mleko), potem gubimy się i w końcu wyjeżdżamy z pomocą GPSa.
Myjemy się pod hydrantem i rozbijamy na boisku. W czasie obiadu-kolacji koło boiska zatrzymuje się auto, wychodzi ktoś. Idzie do nas, gdy patrzę na niego mam wrażenie, że ma trzy nogi. Wrażenie wcale nie takie mylne. Wielki koleś z bejzbolem w ręce... Paweł szybko i w stresie wyjaśnia, że my turisty, że Polonia. Gość okazuje się bardzo sympatyczny, ma na imię Sandor, gadamy z nim chwilę (45 minut...) przy obiedzie. O 0:05 kończę. Jutro wstajemy o 6:00. Jeszcze SMS.
Zdjęcie dnia: