Dzień 16.: Transfăgărăşanul - Căpăţânenii
Rano skończyliśmy podjazd Transfăgărăşanul. 7km ze średnią 8,4km/h. Podjazd jest cudowny. Na szczycie mija nas dwójka sakwiarzy, ale nawet ręki nie podnoszą, potem szosowiec, już przyjaźniejszy.
Kupiłem na szczycie świetną drożdżówkę, którą zjadłem i wystarczyła mi aż na dół do noclegu (i obiadu).
Zjazd zaczyna się od nieoświetlonego tunelu długości 884m. Tunel ma zakręt. Widziałem tylko białą linię po prawej stronie. Masakra. Najbardziej stresujące 884m mojego rowerowego życia.
Następnie piękny, iście alpejski zjazd. Na dole Transfăgărăşanul jest kiepski asfalt, ale gdy tam jechaliśmy do kładziona była nowa warstwa, gładka jak pupa niemowlęcia.
Na wysokości jeziora (zalewu) łapie nas deszcz. Szybkie oględziny nieba podpowiadają, że to przelotne. Niestety nie był przelotny, ale jak do tego doszedłem to już miałem wszystko kompletnie mokre, wylewało mi się z rękawów. Dosłownie. Deszcz towarzyszy nam aż do tamy (elektrowni wodnej), przy której jest pomnik "wielkiego elektryka", paskudny jak sto piorunów.
Jesteśmy cali mokrzy więc stwierdzamy, że szukamy pensjonatu.
Wynajmujemy dwuosobowy pokój za 70 lei, Paweł śpi na podłodze. Szymon się odłączył.
Jedziemy jeszcze na obiad i kładziemy się spać.
Zdjęcia dnia: