Dzień 18.: Curtea Ciorăşti - Preajba
Niedziela, 19 lipca 2009
· Komentarze(0)
Kategoria Bałkany 2009, Ponad 50km, trekking
Trasa: Curtea Ciorăşti - Roeşti - Bălceşti - Craiova - Preajba.
Mieliśmy wstać o 6:00 i wyjechać o 8:00. Wstaliśmy o 9:00 bo do 8:30 padał deszcz. Paweł serwisował jeszcze linki (z moją małą pomocą) i wyjechaliśmy o 11:30 w ciężkim upale. Zaczęły się jakieś gówniane podjazdy i zjazdy, strasznie męczące. Do tego marna droga z płyt betonowych i całe 80km wmordęwindu. Jechało się masakrycznie.
W Craiovej trafiliśmy do Reala w nadziei na zakup bidonu i koszyka (dla Damiana), spodenek dla mnie i takich tam. Zamiast szukanego stuffu rowerowego dostaję się pod ostrzał lokalnych męskich prostytutek (jak mniemam). Najpierw chcą gadać po rumuńsku, ale szybko ubijam zamiary tłumacząc, że "no Romanian", wtedy jeden z nich przechodzi na angielski. Chwilę gadamy po czym chłopaki się oddalają.
My za to ruszamy w poszukiwaniu pizzy i wyjeżdżamy z miasta.
Ruch niewielki, wiatr w plecy (nareszcie!), chłodniej... Cudo! Tylko te dziury...
Po jednym z kraterów (na którym Damianowi wypadł portfel, co wyglądało jednak jakby się wywalił) Paweł krzyczy: "tu się rozbijamy (wskazując zagajniczek), bo rowery rozpierdolimy!".
Gdy Damian sprząta swoje karty z drogi my widzimy zatrzymujące się BMW. Z samochodu wysiada Dan, który proponuje nam nocleg w swojej chatce. Rusza na światłach awaryjnych, a ja w pościg za nim. Tłumaczyliśmy mu, że więcej jak 30km/h nie pojedziemy, zatem... Gdy ja jechałem za nim 40km/h on się oddalał. Ale nie uciekł.
Chatka okazuje się przyczepą kempingową, po placu na którym stoi biegają dwa owczarki niemieckie. Bardzo przyjazde.
O 0:11 kładziemy się spać.
Zdjęcie dnia:
Mieliśmy wstać o 6:00 i wyjechać o 8:00. Wstaliśmy o 9:00 bo do 8:30 padał deszcz. Paweł serwisował jeszcze linki (z moją małą pomocą) i wyjechaliśmy o 11:30 w ciężkim upale. Zaczęły się jakieś gówniane podjazdy i zjazdy, strasznie męczące. Do tego marna droga z płyt betonowych i całe 80km wmordęwindu. Jechało się masakrycznie.
W Craiovej trafiliśmy do Reala w nadziei na zakup bidonu i koszyka (dla Damiana), spodenek dla mnie i takich tam. Zamiast szukanego stuffu rowerowego dostaję się pod ostrzał lokalnych męskich prostytutek (jak mniemam). Najpierw chcą gadać po rumuńsku, ale szybko ubijam zamiary tłumacząc, że "no Romanian", wtedy jeden z nich przechodzi na angielski. Chwilę gadamy po czym chłopaki się oddalają.
My za to ruszamy w poszukiwaniu pizzy i wyjeżdżamy z miasta.
Ruch niewielki, wiatr w plecy (nareszcie!), chłodniej... Cudo! Tylko te dziury...
Po jednym z kraterów (na którym Damianowi wypadł portfel, co wyglądało jednak jakby się wywalił) Paweł krzyczy: "tu się rozbijamy (wskazując zagajniczek), bo rowery rozpierdolimy!".
Gdy Damian sprząta swoje karty z drogi my widzimy zatrzymujące się BMW. Z samochodu wysiada Dan, który proponuje nam nocleg w swojej chatce. Rusza na światłach awaryjnych, a ja w pościg za nim. Tłumaczyliśmy mu, że więcej jak 30km/h nie pojedziemy, zatem... Gdy ja jechałem za nim 40km/h on się oddalał. Ale nie uciekł.
Chatka okazuje się przyczepą kempingową, po placu na którym stoi biegają dwa owczarki niemieckie. Bardzo przyjazde.
O 0:11 kładziemy się spać.
Zdjęcie dnia: