Dzień 35.: Zagrzeb (HR) - Maribor (SLO)
Środa, 5 sierpnia 2009
· Komentarze(0)
Kategoria Bałkany 2009, Ponad 50km, trekking
Trasa: Zagrzeb (HR) - Maribor (SLO)
Około 6:30 przyjechaliśmy do Zagrzebia. Wywiedziawszy się o pociąg do Đurmanca postanawiamy jechać jednak rowerami (35 kun za bilet plus 30 kun za bilet na rower). Dworzec jest kompletnie nieprzystosowany do rowerów czy wózków inwalidzkich. Jakiś kompletnie obcy człowiek pomaga mi wnieść rower po schodach.
Chwilę spędzamy pod Kraljem Tomislavem jedząc śniadanie, po czym jedziemy się trochę polansować po pustym jeszcze Zagrzebiu.
Wyjeżdżamy z miasta, trochę się gubimy, ale szybko wracamy na dobrą drogę. Dzisiaj chyba jakieś święto Chorwatów (notatka z listopada: właśnie sprawdziłem. 5 sierpnia to Dzień Zwycięstwa, święto narodowe), bo sklepy otwarte jak w niedzielę albo i krócej.
Pod sklepem w jakiejś wsi pan sprzedawca mówi panu klientowi, że jesteśmy z Francji. Kolejna potwarz po Węgrach i Rosjanach. Szybko prostuję sprawę wyjaśniając, że Polacy i jedziemy dalej.
W drodze do Krapiny łapie nas deszcz. Przeczekujemy go pod mostem. Próbuję łapać stopa, ale nic z tego nie wychodzi. Będąc w Krapinie wydajemy ostatnie kuny i jedziemy do granicy po bardzo przyjemnej drodze wzdłuż autostrady. Granicę przekraczamy z prędkością około 5km/h.
10km od granicy zatrzymuje nas słoweńska policja. Myślałem przez chwilę, że tak sobie towarzysko, a ci mi tłumaczą, że tu jest autobana i żebyśmy jechali drogą obok. No to zmieniamy drogę i jedziemy na Ptuj, przez który szybko śmigamy, bo miasto jest bardzo małe.
W Mariborze najpierw robimy zakupy, potem szukamy noclegu. Paweł i Konrad (mój kuzyn) znaleźli nam namiary na dwa schroniska młodzieżowe, które nie dość, że okazują się hostelami to do tego są drogie (20 euro za noc) i nie ma w nich miejsca, ponoć w Mariborze jest jakiś mecz.
Przy Hotelu Orel spotykamy Damiana, Australijczyka, który jeździ na rowerze po Europie. Widać, że gość ma kasę - niewielki bagaż, pewnikiem nie miał namiotu, a do tego bez mrugnięcia okiem zarezerował przy mnie hotel za 130 euro...
Wykonuję kilka telefonów celem znalezienia noclegu, w końcu udaje się to na polu namiotowym. Wypasiony kemping kosztuje 9,5 euro od głowy.
Około 6:30 przyjechaliśmy do Zagrzebia. Wywiedziawszy się o pociąg do Đurmanca postanawiamy jechać jednak rowerami (35 kun za bilet plus 30 kun za bilet na rower). Dworzec jest kompletnie nieprzystosowany do rowerów czy wózków inwalidzkich. Jakiś kompletnie obcy człowiek pomaga mi wnieść rower po schodach.
Chwilę spędzamy pod Kraljem Tomislavem jedząc śniadanie, po czym jedziemy się trochę polansować po pustym jeszcze Zagrzebiu.
Wyjeżdżamy z miasta, trochę się gubimy, ale szybko wracamy na dobrą drogę. Dzisiaj chyba jakieś święto Chorwatów (notatka z listopada: właśnie sprawdziłem. 5 sierpnia to Dzień Zwycięstwa, święto narodowe), bo sklepy otwarte jak w niedzielę albo i krócej.
Pod sklepem w jakiejś wsi pan sprzedawca mówi panu klientowi, że jesteśmy z Francji. Kolejna potwarz po Węgrach i Rosjanach. Szybko prostuję sprawę wyjaśniając, że Polacy i jedziemy dalej.
W drodze do Krapiny łapie nas deszcz. Przeczekujemy go pod mostem. Próbuję łapać stopa, ale nic z tego nie wychodzi. Będąc w Krapinie wydajemy ostatnie kuny i jedziemy do granicy po bardzo przyjemnej drodze wzdłuż autostrady. Granicę przekraczamy z prędkością około 5km/h.
10km od granicy zatrzymuje nas słoweńska policja. Myślałem przez chwilę, że tak sobie towarzysko, a ci mi tłumaczą, że tu jest autobana i żebyśmy jechali drogą obok. No to zmieniamy drogę i jedziemy na Ptuj, przez który szybko śmigamy, bo miasto jest bardzo małe.
W Mariborze najpierw robimy zakupy, potem szukamy noclegu. Paweł i Konrad (mój kuzyn) znaleźli nam namiary na dwa schroniska młodzieżowe, które nie dość, że okazują się hostelami to do tego są drogie (20 euro za noc) i nie ma w nich miejsca, ponoć w Mariborze jest jakiś mecz.
Przy Hotelu Orel spotykamy Damiana, Australijczyka, który jeździ na rowerze po Europie. Widać, że gość ma kasę - niewielki bagaż, pewnikiem nie miał namiotu, a do tego bez mrugnięcia okiem zarezerował przy mnie hotel za 130 euro...
Wykonuję kilka telefonów celem znalezienia noclegu, w końcu udaje się to na polu namiotowym. Wypasiony kemping kosztuje 9,5 euro od głowy.