'marcus, zwolnij', czyli poziom
Czwartek, 5 czerwca 2008
· Komentarze(2)
Kategoria Studenckie, Raporty kilkudniowe, Ponad 50km, Nocny Patrol
'marcus, zwolnij', czyli poziom zero.
W poniedziałek wybrałem się, po angielskim, na Nocny Patrol - 21:30, Skarbonka, Rynek. Przyjechał kosik na MTB u jego kumpel, Kuba, na ostrej. Pojeździliśmy jakieś 35km, licznik zarejestrował niestety tylko 25km, bo gdzieś w okolicach Tyńca mi się odpiął z podstawki (?!). No właśnie... Pojechaliśmy do Tyńca, bardzo ładną drogą dla rowerów. Ludzi, a ludzi! Jeszcze w Krakowie w Kubę byłby się o mały włos wchrzanił jakiś łysy koleś na fullu. Bez świateł koleś, oczywiście, bo po co. O mały włos. Potem połamaliśmy trochę prawa jeżdżąc po zamkniętych pasach autostrady. Fizyczynie spoko, psychicznie - masakra. Co chwilę odwracaliśmy się, czy coś nie jedzie. Wylądowaliśmy w Balicach, poobserwowaliśmy samolot odlatujący, niestety, nie w naszym kierunku, i powrócliśmy przez Rząskę do Krakowa.
We wtorek pojechałem na Dąbie po papiery mojej organizacji... Statut mi potrzebny, bo wyjeżdżam w sobotę i muszę mieć. :-/ Po angielsku. :-/ Nie wiem kto mi to przetłumaczy tak szybko. No nic. Potem szybki szus na Bydgoską, wykopałem resztę papierów, pogadałem o wyjeździe i wróciłem do mieszkania. Dziewczyny, z którymi wracałem, zapewne były wielce szczęśliwe, że rower okazał się szybszy od tramwaju. ;-) zyga się czepiał, że mnie nie było na spotkaniu na Nocny Patrol. Tym spotkaniu, które odwolałem.
Dzisiaj za to, a w zasadzie wczoraj, pojechaliśmy z wrzaskiem i Andrzejem w diabły. Miał być też zyga, ale pewnie wymiękł. W ostatniej chwili wymiękł też rzmota, a kosik uczy się cywila.
Pojechaliśmy najpierw przez Rząskę (Andrzej, który tam mieszka był wielce szczęśliwy ;-) ) do Zabierzowa, później do Kochanowa. Cały czas pod moim przewodnictwem, poniżej 30km/h zszedlem tylko na podjeździe do Zabierzowa. Z Kochanowa przeszkoczyliśmy masakrycznym, trzykilometrowym podjazdem, do Kleszczowa (?), a stamtąd ruszyliśmy w dół na Aleksandrowice. I się dziaaaaało... Pierwszy jechał wrzask. Włączył tylną lampkę i zadowolony wali po oczach. Ciemno jak w dupie, nie widać drogi, ale jedziemy. W pewnym momencie droga mi się, niestety, skończyła. Z 55km/h nie wyhamowałem. Ofiar w ludziach nie stwierdzono (acz Andrzej był ode mnie na grubość koła...), ofiar w sprzęcie niewielkie: osłona przednich trybów. Dalej już spokojnie jechaliśmy... Tak do 45km/h. Później już tylko spokojny powrót do Krakowa przez Balice i Kryspinów.
Mialem się odstresować przy piwie, które dostałem od dziewczyny mojego współlokatora, ale niestety tenże współlokator-idiota zamiast do lodówki wsadził je do zamrażalnika... :-(
Osłonkę obfotografuję, może, jutro. W sensie po tym jak się prześpię.
W poniedziałek wybrałem się, po angielskim, na Nocny Patrol - 21:30, Skarbonka, Rynek. Przyjechał kosik na MTB u jego kumpel, Kuba, na ostrej. Pojeździliśmy jakieś 35km, licznik zarejestrował niestety tylko 25km, bo gdzieś w okolicach Tyńca mi się odpiął z podstawki (?!). No właśnie... Pojechaliśmy do Tyńca, bardzo ładną drogą dla rowerów. Ludzi, a ludzi! Jeszcze w Krakowie w Kubę byłby się o mały włos wchrzanił jakiś łysy koleś na fullu. Bez świateł koleś, oczywiście, bo po co. O mały włos. Potem połamaliśmy trochę prawa jeżdżąc po zamkniętych pasach autostrady. Fizyczynie spoko, psychicznie - masakra. Co chwilę odwracaliśmy się, czy coś nie jedzie. Wylądowaliśmy w Balicach, poobserwowaliśmy samolot odlatujący, niestety, nie w naszym kierunku, i powrócliśmy przez Rząskę do Krakowa.
We wtorek pojechałem na Dąbie po papiery mojej organizacji... Statut mi potrzebny, bo wyjeżdżam w sobotę i muszę mieć. :-/ Po angielsku. :-/ Nie wiem kto mi to przetłumaczy tak szybko. No nic. Potem szybki szus na Bydgoską, wykopałem resztę papierów, pogadałem o wyjeździe i wróciłem do mieszkania. Dziewczyny, z którymi wracałem, zapewne były wielce szczęśliwe, że rower okazał się szybszy od tramwaju. ;-) zyga się czepiał, że mnie nie było na spotkaniu na Nocny Patrol. Tym spotkaniu, które odwolałem.
Dzisiaj za to, a w zasadzie wczoraj, pojechaliśmy z wrzaskiem i Andrzejem w diabły. Miał być też zyga, ale pewnie wymiękł. W ostatniej chwili wymiękł też rzmota, a kosik uczy się cywila.
Pojechaliśmy najpierw przez Rząskę (Andrzej, który tam mieszka był wielce szczęśliwy ;-) ) do Zabierzowa, później do Kochanowa. Cały czas pod moim przewodnictwem, poniżej 30km/h zszedlem tylko na podjeździe do Zabierzowa. Z Kochanowa przeszkoczyliśmy masakrycznym, trzykilometrowym podjazdem, do Kleszczowa (?), a stamtąd ruszyliśmy w dół na Aleksandrowice. I się dziaaaaało... Pierwszy jechał wrzask. Włączył tylną lampkę i zadowolony wali po oczach. Ciemno jak w dupie, nie widać drogi, ale jedziemy. W pewnym momencie droga mi się, niestety, skończyła. Z 55km/h nie wyhamowałem. Ofiar w ludziach nie stwierdzono (acz Andrzej był ode mnie na grubość koła...), ofiar w sprzęcie niewielkie: osłona przednich trybów. Dalej już spokojnie jechaliśmy... Tak do 45km/h. Później już tylko spokojny powrót do Krakowa przez Balice i Kryspinów.
Mialem się odstresować przy piwie, które dostałem od dziewczyny mojego współlokatora, ale niestety tenże współlokator-idiota zamiast do lodówki wsadził je do zamrażalnika... :-(
Osłonkę obfotografuję, może, jutro. W sensie po tym jak się prześpię.