Szybki wyjazd do Krakowa celem odebrania od Magdy ksiązek. Na wjeździe do Krakowa Piotrek, z którym jechałem, stwierdza, że schodzi mu powietrze, więc zostaje na Błoniach (a dziury nie znalazł), ja jadę na Stare Miasto, chwilę gadam z Magdą, potem jadę przez kontrapas na Smoleńsku. Wracamy spokojną drogą przez Aleksandrowice i Brzoskiwnię.
Trasa: Byczyna - Bory - Leopold - Osiedle Stale - Dąbrowa Narodowa (Betlejem) - Osiedle Stałe - Gigant - Pechnik - Centrum - Szpital - Wilkoszyn - Jeziorki - Byczyna Byczyna - Jeziorki - Wilkoszyn - Ciężkowice - Szczakowa - Ciężkowice - Wilkoszyn - Jeziorki - Byczyna.
Najpierw reperkusje bałkańskie, czyli do Padre pogadać o wyprawie i oddać przewodniki, a potem zamocowałem lampkę (ale napie... Świeci!) i pojechałem po prostownik (do roweru...) do wujka.
Pobudka o 8:00. Przeczytałem SMSa od Piotrka, podsumowałem w myślach: "a to miętka faja" po czym położyłem się dalej spać. ;-) Wstałem o 8:30, śniadanie i w trasę o 9:15. W Oświęcimiu aż roiło się od policji. Ciekawe co to było... W Skidzinie zrobiłem 20-minutowy postój i dalej. Dotałem do Kęt, przejechałem przez Czaniec i jakieś resztki Andrychowa, wskoczyłem na szosę na Łękawicę. Przystanek w Sułkowicach, kolejne 20 minut tracę na jedzeniu i piciu ;-) Podjazd nie aż taki straszny. Nachylony bardzo, momentami BARDZO (myślę, że były dwa stumetrowe odcinki po 15%!), z przełęczy widoków brak, więc szybki zjazd (62km/h, zakręty :-(). Wielka Puszcza to jest jedno z tych miejsc na Ziemi, gdzie mógłbym mieszkać. Serio. Cisza, spokój, góry, po środku tego wszystkiego szumi potok... Raj na Ziemi. Szybki powrót. Do domu wszedłem o 15:20, więc raptem 6h 5' od wyjścia. Aaa... Cały dzień wmordęwindu. :-< No i... W zasadzie to zaliczyłem wszystkie podjazdy szosowe Beskidu Małego. Ktoś ma jakieś pytania o któryś? ;-)
Miał być szybki wyjazd po kawę do wujka, wyszła dość długa rozmowa i patrzenie do roweru. Wujek chce twardsze przełożenie niż 48-14. Sprowadziłem na glebę, że musi zmienić piastę. Lampka w budowie.
Au. Uda mnie bolą. "Do adremu". Wstałem o 6:00 żeby wyjechać o 7:00 w kierunku Pszczyny, gdzie dotarłem o 8:40 spotkawszy po drodze rowerzystę, z którym zamieniłem kilka słów. W Pszczynie zrobiłem sobie przerwę i pojechałem dalej do Pawłowic. 20km wmordęwindu. "Wiślanka" (DK81) raczej spokojna, do tego pobocze. W Ustroniu spotkam się z J., gadamy prawie dwie godziny, po czym ona ucieka się pakować a ja na Salmopol. Podjazd robię około 40 minut ale na raz. Na siodle zimno jak diabli, ubieram się zatem i z pustym bidonem, ciężko głodny zjeżdżam do Buczkowic, gdzie pod sklepem spędzam kolejne 40 minut. Drogę do domu znam na pamięć, jeszcze trochę i poznam wszystkie dziury.
Szybki skok do Katowic celem odebrania zdjęć z wyprawy, w drodze powrotnej rajd po sklepach za żarówką HS3 (nigdzie nie ma...) i dętką do Kaliny. Dętka kupiona, elektryka w rowerze leży nadal.
Trasa: Jaworzno (Byczyna - Bory - Leopold - Osiedle Stałe - Dąbrowa Narodowa - Łubowiec) - Sosnowiec (Niwka - Modrzejów) - Mysłowice - Katowice (Zawodzie - Teatr - SCC - Osiedle Tysiąclecia) - Chorzów (WPKiW - Stary WPKiW) - Katowice (Osiedle Tysiąclecia - SCC - Centrum - Zawodzie) - Mysłowice - Sosnowiec (Modrzejów - Niwka) - Jaworzno (Łubowiec - Dąbrowa Narodowa - Osiedle Stałe - Leopold - Bory - Byczyna).
Dzisiaj przekonałem się, że "ul." to nie jest "al.". Mianowicie - ulica Harcerska i aleja Harcerska w Chorzowie to _nie jest_ to samo. Wcześniej pożyczyłem jeszcze MadManowi klucz do supportu i potem pojechałem po tabletki do zmywarki, które kupiłem przez Allegro... XXI wiek albo moim rodzicom odbija ;-)
Ten wyjazd to było kilka szczytów - najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego (Skrzyczne, 1237m npm), jeden z poważnych szczytów w Beskidzie Małym - Chrobacza Łąka (nareszcie podjechałem całość!), szczyt głupoty - pakowanie się na Skrzyczne na trekkingu... Od początku. Wyjechałem o 7:08, żeby o 7:31 spotkać się z Szamanem pod Biedronką w Imielinie. Szybko pojechaliśmy do Kęt, w Porąbce zjedliśmy co nieco i podjechaliśmy na Chrobaczą Łąkę. Szaman w zasadzie znaczną część podjazdu prowadził (!!!), ja po raz pierwszy podjechałem całość. Zasługa to głównie dobrych opon terenowych. Potem zjazd, szybki odpoczynek pod Hillem w Międzybrodziu Bialskim, tam spotykamy się z MadManem i jedziemy do Szczyrku. Odpoczywamy chwilę pod Biedronką i jedziemy na Salmopol. Pierwsza część podjazdi (do serpentyn) nie tyle ostra co męcząca, kiedy zaczęły się serpentyny jechało mi się łatwiej. Gdyby tylko nie odkręciła mi się owijka (...wamać!) to zrobiłbym Salmopol na raz. Chwilę posiedzieliśmy na siodle i wio na drogę szutrową, bardzo dobrą zresztą. Podpychamy na Malinowską Skałę, dalej jedziemy i pchamy. Szlak strasznie zryty przez ciężki sprzęt pracujący przy wycince lasu, masyw Skrzycznego wygląda przez to strasznie. :-( Około 16:00 spotkamy się z zygą na Skrzycznem, godzinę gadamy i "zjeżdżamy" na dół. O 18:30 stajemy na dole, gdzie zyga stwierdza, że zdobyliśmy kolejną sprawność harcerską. Szaman cały dzień mówił, że chciałby przed zmrokiem być w domu. Ehe. Podjeżdżamy do sklepu, robimy szybkie zakupy i tniemy do Czańca, gdzie robimy kolejne zakupy kaloriowe. Do domu wchodzę o 22:20, co czyni ponad 15 godzin poza domem.
Jeżdżę, jeżdżę, bo autobusów nie lubię, a samochody śmierdzom (sic).
Studiuję filologię, nie lubię literaturoznawstwa, a z Uniwersytetu Śląskiego czym prędzej chcę uciec na Słowację.