Zaczęło się optymistycznie. Najpierw o 11 rano ze snu wyrwał mnie kurier poczty polskiej. Przywiózł moje Clark's-y. Werble, fanfary, etc. Zdrowo ponad godzinę walczyłem z założoleniem nowych klocków. Ale są. Fajne, czerwone. A hamują! Panie! Jak EN71 na trasie Kraków - Katowice. Ale hamują. Około 15. Jarek był przyjął zaproszenie na wspólne pedałowanie (tak, Klub Anonimowego Pedała). Umówiliśmy się "pod Elką" - kościołem św. Elżbiety w Szczakowej. Mieliśmy jechać do Bukowna, potem w stronę Trzebini i przez Balaton do domu. Ba. Nawet pojechaliśmy, ale najpierw na przejeździe kolejowym prawie-na-Pieczyskach wjechałem w dziurę, taką z 10cm głęboką i o szynę rozwaliłem obie dętki. Nie tyle rozwaliłem co złapałem snake-i. Jakież było moje szczęście, gdy zobaczyłem flaka z przodu i słyszałem uciekające powietrze z tylnego koła. Och, och. Gdyby moja lektorka od łaciny była w okolicy to momentalnie dostałbym 5.0 z egzaminu. Zastanawiam się do kogo napisać skargę i żądanie zwrotu pieniędzy za dętki - do ZDiM-u czy PLK. Może do jednych i drugich? No nic. Wróciliśmy z Jarkiem do mojego kuzyna, tam przez godzinę babraliśmy się ze sklejeniem tego, okazało się, że mam "nieco" za długą dętkę, ale zmieściła się w oponie, także luz. Jarek, tak dla rozrywki, tak pompował, że pompkę zapompował na śmierć. Ale nic. Nieważne. Ważne, że przejechaliśmy prawie 60km. A. W sumie to nie zapowiadał się z tej wycieczki Nocny Patrol, ale jednak taki wyszedł. Może jutro wyjdzie następny? :->
Chciałbym z tego miejsca podziękować Jarosławowi za okazaną pomoc przy naprawie przebitych dętek. Dziękuję.
W zasadzie tylko notatka, że było, czyli ciężka skleroza.
Chciałem tylko napisać, że jeździliśmy. Chyba z wrzaskiem, ale nie jestem pewny. Tak, z wrzaskiem. Pojechaliśmy w stronę Niepołomic. Jeszcze z jakimś trzecim, pierdoła straszna. Ciągnął się jak smród po gaciach, a na koniec złapał kapcia. Snake-a. Na Igołomskiej. Wróciłem po 1. w nocy, o 6:55 miałem pociąg do Warszawy. Umarłem dopiero po przylocie do Brukseli.
W poniedziałek wybrałem się, po angielskim, na Nocny Patrol - 21:30, Skarbonka, Rynek. Przyjechał kosik na MTB u jego kumpel, Kuba, na ostrej. Pojeździliśmy jakieś 35km, licznik zarejestrował niestety tylko 25km, bo gdzieś w okolicach Tyńca mi się odpiął z podstawki (?!). No właśnie... Pojechaliśmy do Tyńca, bardzo ładną drogą dla rowerów. Ludzi, a ludzi! Jeszcze w Krakowie w Kubę byłby się o mały włos wchrzanił jakiś łysy koleś na fullu. Bez świateł koleś, oczywiście, bo po co. O mały włos. Potem połamaliśmy trochę prawa jeżdżąc po zamkniętych pasach autostrady. Fizyczynie spoko, psychicznie - masakra. Co chwilę odwracaliśmy się, czy coś nie jedzie. Wylądowaliśmy w Balicach, poobserwowaliśmy samolot odlatujący, niestety, nie w naszym kierunku, i powrócliśmy przez Rząskę do Krakowa.
We wtorek pojechałem na Dąbie po papiery mojej organizacji... Statut mi potrzebny, bo wyjeżdżam w sobotę i muszę mieć. :-/ Po angielsku. :-/ Nie wiem kto mi to przetłumaczy tak szybko. No nic. Potem szybki szus na Bydgoską, wykopałem resztę papierów, pogadałem o wyjeździe i wróciłem do mieszkania. Dziewczyny, z którymi wracałem, zapewne były wielce szczęśliwe, że rower okazał się szybszy od tramwaju. ;-) zyga się czepiał, że mnie nie było na spotkaniu na Nocny Patrol. Tym spotkaniu, które odwolałem.
Dzisiaj za to, a w zasadzie wczoraj, pojechaliśmy z wrzaskiem i Andrzejem w diabły. Miał być też zyga, ale pewnie wymiękł. W ostatniej chwili wymiękł też rzmota, a kosik uczy się cywila. Pojechaliśmy najpierw przez Rząskę (Andrzej, który tam mieszka był wielce szczęśliwy ;-) ) do Zabierzowa, później do Kochanowa. Cały czas pod moim przewodnictwem, poniżej 30km/h zszedlem tylko na podjeździe do Zabierzowa. Z Kochanowa przeszkoczyliśmy masakrycznym, trzykilometrowym podjazdem, do Kleszczowa (?), a stamtąd ruszyliśmy w dół na Aleksandrowice. I się dziaaaaało... Pierwszy jechał wrzask. Włączył tylną lampkę i zadowolony wali po oczach. Ciemno jak w dupie, nie widać drogi, ale jedziemy. W pewnym momencie droga mi się, niestety, skończyła. Z 55km/h nie wyhamowałem. Ofiar w ludziach nie stwierdzono (acz Andrzej był ode mnie na grubość koła...), ofiar w sprzęcie niewielkie: osłona przednich trybów. Dalej już spokojnie jechaliśmy... Tak do 45km/h. Później już tylko spokojny powrót do Krakowa przez Balice i Kryspinów.
Mialem się odstresować przy piwie, które dostałem od dziewczyny mojego współlokatora, ale niestety tenże współlokator-idiota zamiast do lodówki wsadził je do zamrażalnika... :-(
Osłonkę obfotografuję, może, jutro. W sensie po tym jak się prześpię.
Pomożesz nam znaleźć dworzec, czyli "wrzaaaaask!!! ŁAAAAA!!!"
Otóż. Po raz pierwszy, ktoś z rowerzystów prosił mnie o pomoc. Na al. 29. Listopada podjechał do mnie chłopak (pozdrawiam!) na MTB, za nim wlekła się, resztkami sił, dziewczyna, zapytał jak na dworzec. Krakowiak ze mnie taki, jak i z niego (okazało się, że gość pochodzi z Jaworzna! :-) Pozdrawiam podwakroć), ale drogę znam. No to jedźcie za mną. Mam nadzieję, że zdążyliście w 15 minut kupić bilety i znaleźć peron. A nastąpiło to na trasie z domu rodzinnego do Krakowa studenckiego. Obładowany jak poważny wielbłąd, wymęczyłem 60km (dokładnie 59,6km) w 2h 40 minut! Ale z takim bagażem to ostatnio do Gdańska jechałem... Prawie 120 litrów bagażu. Masakra. Rower o skrętności barki rzecznej węglowej. Ale daje radę :-) Kryzys w Krzeszowicach, ale dwa Snikersy i czerwonogrejpfrutowy sok Tarczyn rozwiązuje sprawę i jadę dalej. "Pozdrowienia" za "ostrożną jazdę" przekazuję niniejszym panu skur...synowi w granatowym Fordzie Mondeo kombi na numerach rejestracyjnych KRA (coś)AR. Obyś się dziadu rozwalił na drzewie (koleś na przejściu dla pieszych, na skrzyżowaniu, na trzeciego mnie wyprzedzał. Kto przez Zabierzów jechał i zna krzyżówkę przy kościele wie jak tam jest wąsko. Szczególnie jak z naprzeciwka jedzie ciężarówka).
A o 21:30 nastąpił pierwszy od... Ho-ho! Nocny Patrol. Tym razem romantycznie, bo tylko z wrzaskiem. I oryginalnie, bo Janek, vel wrzask, na MTB. "Prekrasna" jazda! Pojechaliśmy w Lasek Wolski, przejechaliśmy koło Zoo, zjechaliśmy drogą w dół, potem wpakowaliśmy się w krzaczory, przejechaliśmy kawałek DH, na moim trekkingu jechało się świetnie. Potem już spokojnie, w okolicach rzeczki Rudawy, do błoni, i do mieszkania. W sumie wyszło tego 23,6km z czego 10km, na oko, w terenie. Wieczorem przynajmniej chłodniej było (22, zamiast 28 stopni).
A teraz siedzę i popijam Pepsi Twist. Czasem trzeba.
Jeżdżę, jeżdżę, bo autobusów nie lubię, a samochody śmierdzom (sic).
Studiuję filologię, nie lubię literaturoznawstwa, a z Uniwersytetu Śląskiego czym prędzej chcę uciec na Słowację.