Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2008

Dystans całkowity:670.15 km (w terenie 10.00 km; 1.49%)
Czas w ruchu:27:10
Średnia prędkość:24.67 km/h
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:41.88 km i 1h 41m
Więcej statystyk

Nie ma jak w domu, czyli

Wtorek, 17 czerwca 2008 · Komentarze(2)
Kategoria Do 50km, Studenckie
Nie ma jak w domu, czyli z sakwami i piwem.

Sesja, praktycznie, psu w dupę to zaczynam się sprowadzać do domu. Zacząłem, oczywiście, od rowera. I sakw. Kurna, nie wiedziałem, że aż tyle sakw wywiozłem do Krakowa - dwie tylne (60 litrów), jedną przednią (17,5 litra) i wór transportowy (60l. O nim pamiętałem).
Pociąg o 17:24. Najpierw wycieczka do Magdy sprzedać jej kupione w Belgii piwo. Magda byłaby mnie zaprosiła, ale nie wyglądalem odpowiednio do "hordy nastolatek", jak to zgrabnie określiła swoją siostrę i jej koleżanki przed komersem. Fakt, nie wyglądałem odpowiednio - spodenki+nogawniki, koszulka i kask. I rower z sakwami. Piwo oddałem, pojechałem na dworzec, przez Długą, św. Filipa, pl. Matejki, Basztową. Po dworcu chodziłem z rowerem, więcej się nie dam zrobić. Przyszedłem do kasy, gdzie ktoś bilet kupował i były dwie osoby w kolejce. Stoję, czekam. Pan sobie wydumał, że on chce fakturę na bilet. Ile czas normalnie zabiera kupienie biletu PKP? 3 minuty? Jemu zajęło to 15. Olał go. "Przepraszam panią, mam pociąg za 10 minut...". Pomogło. Kupiłem bilet, poleciałem zjazdem do drugiego tunelu, już miałem się pakować w windę, ale sobie uświadomiłem, że już kiedyś tego próbowałem. Nigdy więcej. Schody. Podjazd? A po coooooo...
W pociągu, na szczęście, przedział na rowery. G***o mi z niego, bo nie zdjąłem sakw. Nie chciało mi się. Jakiś dzieciak całą drogę się na mnie gapił. 3-, może 4-latek. Przy okazji pochwała dla PKP. Obniżyli ceny biletów na rowery. O 12%. Czyli całe 50 groszy. Dalej spokojna droga do domu, z Trzebini. Pozdrawiam kierowców, którzy stali za mną na skrzyżowaniu przy dworcu PKP w Trzebini.

Jak się ekipa znajdzie to będzie jaworznicki Nocny Patrol. Jak się ekipa znajdzie.

Wszyscy chorzy, czyli wolniutko.

Wszyscy chorzy, czyli wolniutko.

Wszyscy chorzy. Znaczy cała pedalska dwójka - wrzask i ja. wrzask w zasadzie tylko niewyspany, ale to wystarczyło, żeby ledwie jeździł. Ja za to mam zapalenie stawu, nazwijmy go profesjonalnie, łokciowego. Świetnie, kurna. Dzisiaj około południa łokieć tak mnie napierniczał, że ledwie mogłem wytrzymać. Poszedłem do lekarza, dostałem antybiotyk, leki przeciwbólowe, po których nie powinienem jeździć na niczym, z rowerem włącznie i jakąś maść.
Ale nicto. Umówiliśmy się z wrzaskiem na pedałowanie. Dołączył się zyga na chwilę, ale nic wielkiego. Na połowę trasy. Później musiał lecieć na dworzec.
Pojechaliśmy z wrzaskiem w okolice Galerii Kazimierz, później nad Wisłę, na Dąbie, wjechaliśmy w Park Lotników, wrzask do domu, ja do mieszkania przez Rondo Mogilskie.
Był to test kupionych w piątek nogawników, spisały się bardzo dobrze, i rękawiczek. Też całkiem przaśne. Przynajmniej nie przymarzłem nad Wisłą do kierownicy.

Zamówiłem wczoraj w nocy nowe klocki hamulcowe. Czekam. Fajne. Clark's-y, czerwone. Ponoć dobrze hamują.
W przyszłym życiu przeskok na tarczę do przodu, jeżeli Shimano ma w ofercie dynamo w piaście z mocowaniem tarczy.

W zasadzie tylko notatka,

Niedziela, 8 czerwca 2008 · Komentarze(0)
W zasadzie tylko notatka, że było, czyli ciężka skleroza.

Chciałem tylko napisać, że jeździliśmy. Chyba z wrzaskiem, ale nie jestem pewny. Tak, z wrzaskiem. Pojechaliśmy w stronę Niepołomic. Jeszcze z jakimś trzecim, pierdoła straszna. Ciągnął się jak smród po gaciach, a na koniec złapał kapcia. Snake-a. Na Igołomskiej. Wróciłem po 1. w nocy, o 6:55 miałem pociąg do Warszawy. Umarłem dopiero po przylocie do Brukseli.

Kolejny wieczorek pedalski,

Piątek, 6 czerwca 2008 · Komentarze(1)
Kolejny wieczorek pedalski, czyli przekroczone 3000.

O 21:14 nic nie zapowiadało tak fajniej jazdy. W zasadzie już otwierałem książkę do gramatyki dr Tomankowej, a tu... "jestem odpadem atomowym..." Kazika zabrzmiało z telefonu. Miki. "Będziesz? Mam dwie trasy w głowie!". Pewnie, że będę. Chrzanić kolosa z łaciny. NIe wykonaliśmy co prawda założonej trasy (praktycznie odwóconej trasie poprzedniego), ale i tak pojeździliśmy pod górę i w dół... Tym razem wolniej. Znaczy - wolniej z góry. Ale ogólnie dość szybko, bo Miki założył, że pokażemy zydze, który w ostatniej chwili, dziadak, odmówił udziału w Patrolu, że nie jeździmy wolno. O.

A teraz siedzę i piję zamrożone wczoraj piwo... Mam dość dzisiejszego dnia. Był ch*jowy. Za dużo stresu.

Nawiązując do tytułu wpisu: mój licznik pokazał 3000km. Dokładnie w tej chwili mam 3003,7km. Powinienem właśnie po raz drugi wymieniać łańcuch. ;-)

'marcus, zwolnij', czyli poziom

Czwartek, 5 czerwca 2008 · Komentarze(2)
'marcus, zwolnij', czyli poziom zero.

W poniedziałek wybrałem się, po angielskim, na Nocny Patrol - 21:30, Skarbonka, Rynek. Przyjechał kosik na MTB u jego kumpel, Kuba, na ostrej. Pojeździliśmy jakieś 35km, licznik zarejestrował niestety tylko 25km, bo gdzieś w okolicach Tyńca mi się odpiął z podstawki (?!). No właśnie... Pojechaliśmy do Tyńca, bardzo ładną drogą dla rowerów. Ludzi, a ludzi! Jeszcze w Krakowie w Kubę byłby się o mały włos wchrzanił jakiś łysy koleś na fullu. Bez świateł koleś, oczywiście, bo po co. O mały włos. Potem połamaliśmy trochę prawa jeżdżąc po zamkniętych pasach autostrady. Fizyczynie spoko, psychicznie - masakra. Co chwilę odwracaliśmy się, czy coś nie jedzie. Wylądowaliśmy w Balicach, poobserwowaliśmy samolot odlatujący, niestety, nie w naszym kierunku, i powrócliśmy przez Rząskę do Krakowa.

We wtorek pojechałem na Dąbie po papiery mojej organizacji... Statut mi potrzebny, bo wyjeżdżam w sobotę i muszę mieć. :-/ Po angielsku. :-/ Nie wiem kto mi to przetłumaczy tak szybko. No nic. Potem szybki szus na Bydgoską, wykopałem resztę papierów, pogadałem o wyjeździe i wróciłem do mieszkania. Dziewczyny, z którymi wracałem, zapewne były wielce szczęśliwe, że rower okazał się szybszy od tramwaju. ;-) zyga się czepiał, że mnie nie było na spotkaniu na Nocny Patrol. Tym spotkaniu, które odwolałem.

Dzisiaj za to, a w zasadzie wczoraj, pojechaliśmy z wrzaskiem i Andrzejem w diabły. Miał być też zyga, ale pewnie wymiękł. W ostatniej chwili wymiękł też rzmota, a kosik uczy się cywila.
Pojechaliśmy najpierw przez Rząskę (Andrzej, który tam mieszka był wielce szczęśliwy ;-) ) do Zabierzowa, później do Kochanowa. Cały czas pod moim przewodnictwem, poniżej 30km/h zszedlem tylko na podjeździe do Zabierzowa. Z Kochanowa przeszkoczyliśmy masakrycznym, trzykilometrowym podjazdem, do Kleszczowa (?), a stamtąd ruszyliśmy w dół na Aleksandrowice. I się dziaaaaało... Pierwszy jechał wrzask. Włączył tylną lampkę i zadowolony wali po oczach. Ciemno jak w dupie, nie widać drogi, ale jedziemy. W pewnym momencie droga mi się, niestety, skończyła. Z 55km/h nie wyhamowałem. Ofiar w ludziach nie stwierdzono (acz Andrzej był ode mnie na grubość koła...), ofiar w sprzęcie niewielkie: osłona przednich trybów. Dalej już spokojnie jechaliśmy... Tak do 45km/h. Później już tylko spokojny powrót do Krakowa przez Balice i Kryspinów.

Mialem się odstresować przy piwie, które dostałem od dziewczyny mojego współlokatora, ale niestety tenże współlokator-idiota zamiast do lodówki wsadził je do zamrażalnika... :-(

Osłonkę obfotografuję, może, jutro. W sensie po tym jak się prześpię.

Pomożesz nam znaleźć dworzec,

Niedziela, 1 czerwca 2008 · Komentarze(2)
Pomożesz nam znaleźć dworzec, czyli "wrzaaaaask!!! ŁAAAAA!!!"

Otóż. Po raz pierwszy, ktoś z rowerzystów prosił mnie o pomoc. Na al. 29. Listopada podjechał do mnie chłopak (pozdrawiam!) na MTB, za nim wlekła się, resztkami sił, dziewczyna, zapytał jak na dworzec. Krakowiak ze mnie taki, jak i z niego (okazało się, że gość pochodzi z Jaworzna! :-) Pozdrawiam podwakroć), ale drogę znam. No to jedźcie za mną. Mam nadzieję, że zdążyliście w 15 minut kupić bilety i znaleźć peron.
A nastąpiło to na trasie z domu rodzinnego do Krakowa studenckiego. Obładowany jak poważny wielbłąd, wymęczyłem 60km (dokładnie 59,6km) w 2h 40 minut! Ale z takim bagażem to ostatnio do Gdańska jechałem... Prawie 120 litrów bagażu. Masakra. Rower o skrętności barki rzecznej węglowej. Ale daje radę :-) Kryzys w Krzeszowicach, ale dwa Snikersy i czerwonogrejpfrutowy sok Tarczyn rozwiązuje sprawę i jadę dalej.
"Pozdrowienia" za "ostrożną jazdę" przekazuję niniejszym panu skur...synowi w granatowym Fordzie Mondeo kombi na numerach rejestracyjnych KRA (coś)AR. Obyś się dziadu rozwalił na drzewie (koleś na przejściu dla pieszych, na skrzyżowaniu, na trzeciego mnie wyprzedzał. Kto przez Zabierzów jechał i zna krzyżówkę przy kościele wie jak tam jest wąsko. Szczególnie jak z naprzeciwka jedzie ciężarówka).

A o 21:30 nastąpił pierwszy od... Ho-ho! Nocny Patrol. Tym razem romantycznie, bo tylko z wrzaskiem. I oryginalnie, bo Janek, vel wrzask, na MTB. "Prekrasna" jazda! Pojechaliśmy w Lasek Wolski, przejechaliśmy koło Zoo, zjechaliśmy drogą w dół, potem wpakowaliśmy się w krzaczory, przejechaliśmy kawałek DH, na moim trekkingu jechało się świetnie. Potem już spokojnie, w okolicach rzeczki Rudawy, do błoni, i do mieszkania. W sumie wyszło tego 23,6km z czego 10km, na oko, w terenie.
Wieczorem przynajmniej chłodniej było (22, zamiast 28 stopni).

A teraz siedzę i popijam Pepsi Twist. Czasem trzeba.