13:30, wsiadam do tramwaju linii 19, jadę na Kapelankę po rower. Nie gotowy. "Miał być na trzecią". Ale "będzie za chwilę, 20 minut". No to 15 minut gadałem z panem o przerzutkach, korbach, oponach, SPD-kach i generalnie wszystkich częściach rowerowych. Kurna, ma ktoś może 1000zł do przekazania biednemu studentowi? Po tych 15 minutach dostałem rower, zapłaciłem 80zł za wolnobieg z przeplotem (!!!:-/), postanowiłem że kupię piastę i kasetę ale za jakiś czas.
Wczoraj umówiłem się na Nocny Patrol. Dzisiaj o 21:30. Skarbonka. Przyjechał rzmota z Andrzejem, kosik i wrzask. Kosik na jakimś kosmicznym fullu od Mongoosa, cała reszta standardowo. zyga chory. Miał przyjechać niejaki scooby, ale nie dotarł. Za to ja dotarłem jako jedyny nie w SPD-kach. Kurna, fajne to. Pojechaliśmy do Tyńca, przez pola i lasy. Bardzo przyjemna droga, ale jeżdżenie w kasku i z czołówką nie należy do wygodnych. Poza tym, moja czołówka dobra, ale nie na rower. Może do rozbijania namiotu się nada.
Pozdrowienia dla kierowcy dresowozu w okolicy Borku Fałęckiego. Ale fakt, my zachowaliśmy się nie do końca dobrze robiąc naradę trasową na środku skrzyżowania... :-/ Nowy wolnobieg działa nieźle. Bo działa. Teraz został piszczący suport. Mam się z kosikiem umówić i mi go zakręci jeszcze raz.
W zasadzie to wpis dotyczy dwóch dni. Wtorku, kiedy to przejechałem jakieś 14km na dworzec kolejowy w Trzebini, bez większych sensacji. Wycieczki rowerowej koleją (pozdrawiam PKP PR). No i właśnie... Jechałem pociągiem pospieszym Katowice - Przemyśl. Ja tylko z Trzebini do Krakowa. Otóż widzę, że jest wagon dla niepełnosprawnych. Myślę sobie - wózek inwalidzki wjedzie to ja z rowerem nie wjadę?! No i nie wjechałem... "Jak ja was nienawidzę, wy sk...syny z PKP" - zacnie na dworcu w Gdyni powiedział kiedyś mój przyjaciel PedrosS. Tak, proszę państwa. PKP nie wie, że istnieją podjazdy dla wózków inwalidzkich. A po co to? Niepełnosprawny sobie poradzi. Może przecież chodzić. A że takie podjazdy ułatwiają też życie nam, rowerzystom, to przy okazji :-) Potem kawałek po Krakowie (jeździłem rowerem po Galerii Krakowskiej! ;-) ).
Dnia następnego - rower pojechał do seriwsu. Oddałem. Boleję. Do poniedziałku go nie mam... ;-( Przejazd Alejami w Krakowie - masakra. Całą Mickiewicza i Krasińskiego jechałem przed jakimś TIRem. Kierowca musiał być wielce szczęśliwy, że się "wlecze" 30km/h, a ja byłem szczęśliwy, że mnie nie rozjechał. W przeciwieństwie do tramwaju linii 18, który był potrącił kogoś na Rondzie Grunwaldzkim. To na szczęście jak już z Kapelanki wracałem. I nie w "moim" kierunku. "Na szczęście"...
Za to dostałem od dziadków pieniądze, tzw. stypendium, które pozwoli mi kupić sakwy do przodu oraz bagażnik do tyłu. I może coś jeszcze? Rękawiczki? Spodnie? ;-)
Achtung! Będą zdjęcia, ale nie dzisiaj. Po weekendzie.
Uwierzcie mi, że Alicja to nie jest studentka prawdziwa. Kupiła ser po 96zł za kilogram, tylko po to, żeby zrobić z niego fądi. Co prawda nie kupiła go kilogram, ale zawsze coś. Więc zaprosiła. Siebie, Mateusza, Piotrka (z nim jadę na Ukrainę) i mnie. Przyjemnie, a do tego rowerowo. Co prawda niewiele, ale zawsze coś. Pogoda wstętna, ale nie było tak źle.
Jakieś zboczenie. Zawsze tylko dookoła i dookoła. Dookoła Ukrainy, dookoła plant, dookoła Rynku. Dzisiaj pojechaliśmy dookoła portu lotniczego w Balicach. Standardowo wręcz, spotkanie o 21:30 przy skarbonce na Rynku. Miał przyjechać Janek i Andrzej. I nie przyjechali. Za to zygi miało nie być i dotrzymał słowa. Pojawił się Miki na góralu (na przodzie slick 1'', z tyłu na okolo też slick, 1,25'') i gość, którego nicku nie pamiętam... :-/ Na trekkingowym Kelly's-ie. Przyjemne tempo, najwyższa zanotowana prędkość - 50km/h. Ale zimno w diabły. O ile po mieście się całkiem fajnie jeździło, to jak wyjechaliśmy już na Księcia Józefa tak pi*działo po łapach, że głowa mała. Ręce musiałem chować za torbą na kierownicy ;-)
21:30, spotkanie przy skarbonce na Rynku. Przyjeżdża czterech: Piotrek (singiel na ramie Authora; 42-16), Jasiek (jakiś Kelly's, MTB), Andrzej (Unibike Evolution, MTB) i ja. Jedziemy po zygę - umówiliśmy się z nim ad hoc przy moście Kotlarskim. Spokojnie (30km/h) jedziemy po ścieżce rowerowej, przyjemnie się gada. Piździ po rękach. 22:00 spotkanie z zygą. Jazda. Jeździliśmy z nim jakieś 45 minut po Krakowie. Ruchu praktycznie nie ma. Zwiedziliśmy rondo Grzegórzeckie (w remoncie. Jeździliśmy po nowej drodze, której jeszcze nie ma), rondo Mogilskie i rondo przy dworcu PKS. W tunelu pod torami kolejowym łamiemy prawo. Ograniczenie do 40km/h, zyga wyciągnął (na cienkiej, BTW, to najbrzydsza cienka jaka jeździ po Krakowie) bez SPD a w koszykach 55km/h. Ja tylko 45. Potem na Salwator, Podgórze, podjazd do parku bednarskiego (tylko Andrzej wytrzymał, skubany!) i tam się rozstajemy. zyga do siebie, my do siebie.
Studencki Kraków, czyli studenckie rowerowanie, czyli jak się łapie zapalenie płuc.
Mała krakowska wycieczka, od Starego Miasta prawie do Nowej Huty. Najpierw przez al. Mickiewicza i Krasińskiego, później 8km bulwarami, trochę błądzenia po Dąbiu, przejazd do M1, gdzie wczoraj miałem zacząć Nocny Patrol, ale była zła pogoda, dalej do Ronda Mogielskiego i powrót do Centrum. Uwagi. Kraków "obsysa". Są ścieżki rowerowe, ale co z tego, jak ludzie po nich łażą? :-/ Jeżdzenie w korkach też do przyjemnych nie należy.
Pozdrowienia dla pana z białego DAF-a, cysterny, który postanowił wymusić pierwszeństwo przejazdu. Przecież rower to nic takiego, nie? Ale proszę powiedzieć, fajnie się jechało przez Rondo Dywizionu 308 z prędkością 15km/h? Średnia poszła w dół przez tego gościa.
Ha! Zrobiłem kilka zdjęć. Może się nauczę i będę robił komórką? Zgram później.
Jeżdżę, jeżdżę, bo autobusów nie lubię, a samochody śmierdzom (sic).
Studiuję filologię, nie lubię literaturoznawstwa, a z Uniwersytetu Śląskiego czym prędzej chcę uciec na Słowację.