Wpisy archiwalne w kategorii

trekking

Dystans całkowity:3561.36 km (w terenie 18.00 km; 0.51%)
Czas w ruchu:179:31
Średnia prędkość:19.84 km/h
Maksymalna prędkość:71.50 km/h
Liczba aktywności:40
Średnio na aktywność:89.03 km i 4h 29m
Więcej statystyk

Dzień 9.: Pasul Prislop (1416m npm) - Kaczyka

Piątek, 10 lipca 2009 · Komentarze(3)
Trasa: Pasul Prislop (1416m npm) - Pasul Mestecăniş (1096m npm) - Pojorâta - Câmpolung Moldovenesc - Gura Humorului - Păltinoasa - Kaczyka

Naj. Najdłuższy i najładniejszy dzień jak na razie. Rumunia z każdym dniem okazuje się ładniejsza. Jeżeli ktoś chce przez Rumunię "przeskakiwać" samochodem w środku nocy jest po prostu głupi.
Ad rem.
Pobudka o 6:30, śniadanie (kasza z pomidorami, cebulą i kukurydzą). O 9:00 wracamy na podjazd pod Prislop. Pięknie było. Po 45 minutach jesteśmy na siodle, gdzie Paweł je śniadanie i gadamy do około 12:00, co nie wróży dobrego kilometrażu.


Potem zjazd. Widoki, na szczęście, średnie i asfalt też taki... Kiepski raczej. Chwilę gadamy jeszcze w "Czarnej babie" (miejscowość Cârlibaba), gdzie pada, że dzisiaj jeszcze jedziemy do Solcy - polskiej wsi na rumuńskiej Bukowinie. No bo, proszę państwa, Prislop to granica między Maramureszem a Bukowiną. Jesteśmy po tej czarnomorskiej stronie Karpat!


Szybko wjeżdżamy na kolejną przełęcz (Pasul Mestecăniş - 1096m npm).


Ta droga to musiał być wymysł "Geniusza Karpat, Głębi Dunaju", jak o Nicolae Ceauşescu mawia jeden z moich wykładowców, jest wybudowana z iście alpejskim rozmachem. Cudowny zjazd. W Pojorâta przed stacją łapie nas deszcz. Przeczekujemy go, ruszamy, nie odjeżdżamy nawet 50m i... Znów łapie nas deszcz. Około 17:30 porządnie wyjeżdżamy ze stacji z pieśnią na ustach: jeszcze 60km.
Szybko pokojujemy kolejne miasta, w jednym z nich znajdujemy bankomat (w portfelu widnieje 13 lei...), w kolejnym robimy zakupy, potem tylko przerwa na ubranie się. Zgodnie z planem podjazd do Kaczyki pokonujemy około 21:00, żeby pół godziny później po ładnym, acz delikatnym zjeździe zrobić sobie zdjęcie. Chwilę błądzimy po wsi i w końcu trafiamy do Domu Polskiego, gdzie gadamy do około północy.
Te słowa piszę z pierwszą muzyką w uszach (Placebo) od czasu wyjazdu. Jest 1:11. O, już 1:12.

Zdjęcie dnia.

Dzień 8.: Budeşti - Borşa

Czwartek, 9 lipca 2009 · Komentarze(0)
Trasa: Budeşti - Călineşti - Bârsana - Rozavlea - Ieud - Bogdan Vodă - Dragomireşti - Săcel - Moisei - Borşa - podjazd pod Pasula Prislop


Wyjazd późno jak diabli. Lenistwo. Powolne śniadanie (kasza z pomidorami i kiełbasą). Zaczyna się od zjazdu 9-kilometrowego. Potem mała przełęcz i znów w dół. Generalnie całe zrobione podjazdy poszły psu w tyłek, aż do postoju na stacji benzynowej, na której jakaś pani nas podrywa. Po drodze odwiedziliśmy kilka kościołów z listy UNESCO. Plus monastyr - cudny.


Zaczynam naprawdę lubić Rumunię i Rumunów. Kraj jest ładny, a ludzie uczynni i sympatyczni. Wysłałem dwie kartki z Bogdan Vody.
Około 19:00 zaczęliśmy podjazd pod Przełęcz Prislop.
Pisząc te słowa jem kanapkę z dżemem malinowym (jeszcze słowackim), z rumuńskiego chleba, popijam ją rumuńskim piwem i siedzę w chińskim namiocie rozbitym w rumuńskich Karpatach. Internacjonalizm.
Jutro z rana kończymy przełęcz (około 9km do siodła), wyjeżdżamy z Maramureszu i wjeżdżamy do Bukowiny.

Aaa...
"Dupa Călineşti drapta!" przepowiedziała nam pani pod pensionatem. Zdanie to znaczyło tyle co "za Călineşti w prawo!".

Zdjęcie dnia:

Dzień 7.: Cărăşeu - Budeşti

Środa, 8 lipca 2009 · Komentarze(0)
Trasa: Cărăşeu - Valea Vinului - Pomi - Cicârlău - Baia Mare - Baia Sprie - Pasul Neteda (1040m npm) - Budeşti

Zebraliśmy się po 8:00 nieco. Pojechaliśmy w stronę Baia Mare. Droga paskudna, szczególnie we wsiach.

Wjazd do Baia Mare też paskudny. Ruch jak diabli i droga do rzyci. Na targu kupujemy nektaryny, poprykę i arbuza, które konsumujemy w parku z widokiem na dwa kościoły i teatr.
Wyjeżdżamy do Baia Sprie, gdzie zaczynamy podjazd pod przełęcz Neteda, po drodze oglądamy kościoły wpisane na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Gubimy się z Szymonem i nadrabiamy około 3km.
Około 20:00 stajemy na przełęczy, po szybkim i chłodnym zjeździe do Budeşti znajdujemy kwaterę po 25 lei za głowę.
Kąpiel, łóżko, pranie...


Zdjęcie dnia:

Dzień 6.: Nagykálló - Cărăşeu

Wtorek, 7 lipca 2009 · Komentarze(0)
Trasa: Nagykálló - Nyírbátor - Vállaj - Urziceni - Carei - Satu Mare - Culciu Mare - Cărăşeu

Pobudka zgodnie z planem o 6:00. Około 7:30, w czasie śniadania, ponownie nawiedza nas Sanbor, daje nam butelkę dobrego tokaja i palinkę - bimber z tokaja. Pożegnaliśmy się i pognaliśmy w stron granicy węgiersko-rumuńskiej, którą przekroczyliśmy w Vállaj około południa.

Rumunia powitała nas brakiem słońca, dobrym asfaltem i spokojem. Wszystko zmienia się w Carei - droga jest paskudna, kierowcy trąbią (dla ostrzeżenia, że jadą) i wyprzedzają na grubość gazety, a na domiar złego w czasie posiłku łapie nas ulewa.

Tracimy dodatkowo godzinę stwierdzając, że Rumunia jest w strefie czasowej GMT+2.
Szybko jedziemy w kierunku Satu Mare po dosłownie gównianej drodze (lewy pas pokryty jest warstwą obornika...). W Satu Mare szybkie zakupy (woda, pomidory, cebula, papryka, kalorie) i wio na Baia Mare. Po przejechaniu ciągu rumuńsko-węgierskich wiosek zatrzymujemy się na kolejne zakupy (przy przydrożnym straganie). Zaczynamy rozmowę ze sprzedawcą i dostajemy pomidory, ogórki i paprykę za tabliczkę czekolady.
Ponownie śpimy w krzakach.

Zdjęcie dnia:

Dzień 5.: Gönc - Nagykálló

Poniedziałek, 6 lipca 2009 · Komentarze(0)
Trasa: Gönc - Encs - Szernecz - Tokaj - Nyíregyháza - Nagykálló


Huh, "co za dzień, co za noc" (jak śpiewali Myslivitz).
"Hyc" (jak mówi Damian) od bladego świtu.
Generalnie dzień powolny i dzień ostrych decyzji. Paweł i Szymon jadą z nami do Bukowiny. Powolny, bo mimo pobudki o 7:00 wyjechaliśmy o 10:00, masakra. Potoczyliśmy się do Mádu, gdzie (45km!) dotarliśmy po 14:00, wyjeżdżaliśmy spod supermarketu o 16:00. Zamuła z powodu temperatury. Damian wyczaił, że było 33 stopnie. Wieczorem - 27. Dla mnie około 15 za dużo.
Tokaj - bardzo urokliwy, ale nic specjalnego. Wąskie uliczki, jakaś fontanna, nic specjalnego. Ładnie po prostu. Wina niet. Spotkaliśmy Polaków, dałnhillowca w tym. Fuj.
W Tokaju Paweł i Szymon podejmują decyzję, że jadą do Bukowiny razem z nami. Fajnie.
Szybko jedziemy do Nyíregyháza. Przed tą miejscowością spotykamy wioskę arbuzów. Same stragany z arbuzami. W mieście zakupujemy w Spar (woda, piwo, słodycze, mleko), potem gubimy się i w końcu wyjeżdżamy z pomocą GPSa.
Myjemy się pod hydrantem i rozbijamy na boisku. W czasie obiadu-kolacji koło boiska zatrzymuje się auto, wychodzi ktoś. Idzie do nas, gdy patrzę na niego mam wrażenie, że ma trzy nogi. Wrażenie wcale nie takie mylne. Wielki koleś z bejzbolem w ręce... Paweł szybko i w stresie wyjaśnia, że my turisty, że Polonia. Gość okazuje się bardzo sympatyczny, ma na imię Sandor, gadamy z nim chwilę (45 minut...) przy obiedzie. O 0:05 kończę. Jutro wstajemy o 6:00. Jeszcze SMS.

Zdjęcie dnia:

Dzień 4.: Stará Ľubovňa - Gönc

Niedziela, 5 lipca 2009 · Komentarze(0)
Trasa: Stará Ľubovňa - Lipany - Prešov - Košice - Seňa - Hidasnémeti - Gönc

Mimo pobudki o 7:00 wyjeżdżamy o 9:40, szybko dojeżdżamy do Lipanov, gdzie posilamy się, potem (nadal głównie w dół, zjeżdżamy w końcu z gór na Nizinę Panońską) do Prešova, gdzie koło Tesco na rynku (głównej ulicy?) spędzamy dobrą godzinę w towarzystwie czterech młodych cyganów.
Dalej równie szybko jedziemy do Košic, gdzie na prześlicznym rynku spędzamy kolejną godzinę na rozmowach o iloczasie w językach zachodniosłowiańskich oraz kontemplacji rynku. Kurcze. Nie chcę dostać się tam na Erasmusa, bo nic się nie nauczę. Miasto jest naprawdę piękne, boję się, że tylko bym po rynku łaził.
Aha. Do Košic podjazd okrutny (niby go nie ma, zatrzymaliśmy się na "prysznic" na stacji benzynowej.

Gdy wycierałem już menażkę, do łazienki wpadła pani z obsługi i zaczęła mnie opieprzać. Zmyłem się jak najszybciej.
Po przekroczeniu granicy (kurna! Budynki straży granicznej są świetne na plener foto) i zrobieniu dwóch zdjęć jedziemy kawałek na Gönc. Gdy wypatrujemy świetne miejsce na namiot zostaję wysłany na rozpoznanie, czy można. Nie można. Robimy zatem pranie i prysznic przy hydrancie (których ponoć na Węgrzech pełno. Mam nadzieję!) i rzucamy się spać w zakomarzone krzaki. Jestem cały zgryziony. Masakra. I do tego upał. Ponoć tak będzie do końca. Po cholerę mi ten śpiwór?!

Zdjęcie dnia:

Dzień 3.: Čierny Vah - Stará Ľubovňa

Sobota, 4 lipca 2009 · Komentarze(0)
Trasa: Čierny Vah - (zamknięta i wymarła droga na granicy Parku Narodowego Nízke Tatry) - Poprad - Spišska Belá - Stará Ľubovňa.

Gdybym pisał codziennie byłoby więcej szczegółów zapewne. Ale nie piszę, więc nie ma.
Rano zbieramy się do około 9:50, jedziemy do Popradu po cudownej drodze pośrodku nikąd. Przejeżdżamy przez ciężko opuszczoną osadę, klimat taki, że hu-hu.
Dzień 3.: zamknięta droga za Čiernym Vahem © m.karweta


Około 30km od Popradu łapie nas deszcz, pół godziny stoimy pod drzewem za jakąś cygańsko wyglądającą wioską.
W Popradzie na rynku gotujemy obiad. Ludzie na nas dziewnie patrzą, ale co ja im zrobię. Zaczepia nas cyganka, czy nie mamy się do biletu dołożyć. Gdyby głodna była to byśmy ją zaprosili "do stołu".
Około 18:30 docieramy do Starej Ľubovni, gdzie dobre dwie godziny czekamy na Pawła i Szymona obserwując cyganów bawiących się pudełkiem po soku w fontannie. Przyszedł do nas jakiś starszy pan, zapytał czy jesteśmy z Polski i czy nie weźmiemy od niego złotówek, a nie damy mu euro. My dobrzy ludzie jesteśmy, weźmiemy...
Po pierwszy spotkaniu z Pawłem i Szymonem (około 20:30) wracamy na rynek i pytamy o ceny pokoi w pensjonacie na rynku. 33 euro skutecznie tłumaczy nam, że mamy spać w krzakach. Jest całkiem spoko, mimo, że po około pół godzinie od rozbicia namiotu podjeżdża do nas pan i pyta co robimy. Tłumaczymy, że biwakujemy i pytamy, czy możemy zostać. Do około jedenastej gadamy.

Zdjęcie dnia:
Dzień 3.: Cierny Vah © m.karweta

Dzień 2.: Námestovo - Čierny Vah

Piątek, 3 lipca 2009 · Komentarze(2)
Trasa: Námestovo - Tvrdošín - Habovka - Zuberec - Liptovský Mikuláš - Liptovský Hrádok - Čierny Vah

Wyjazd o 9:40 do Námestova po atlas
Dzień 2.: mapa i do boju! © m.karweta

Powrót drogą na Tvrdošín, tam robimy zakupy (pięć bananów, kawa, czekoladki, coś-tam). Kawałek jedziemy na Dolný Kubín, po czym walimy trudny podjazd od Zuberca do Liptovskégo Mikuláša (momenty po 14%, pełno much), gdzie od 16:00 do 17:45 odpoczywamy przy obiedzie. Wyjeżdżamy do Popradu. Dzięki autostradzie na drodze krajowej jest mały ruch. Zjeżdżamy na Královą Lekotę, podjeżdżamy pod zbiornik Čierny Vah, przy którym obczajamy miejscówkę i rozbijamy namiot. Koniec rozbijania namiotu przypada na największą w czasie całej wyprawy ulewę trwającą pół godziny.

Zdjęcie dnia:
Dzień 2.: Svarin © m.karweta

Dzień 1., czyli szacunki o wyjeździe z Polski.

Czwartek, 2 lipca 2009 · Komentarze(0)
Trasa: Bolęcina - Rzyki - Andrychów - Przełęcz Kocierska - Żywiec - Korbielów - Przełęcz Glinne - Namestovo

Nie wiem jak to się stało, ale nie mam dystansu i czasu z tego dnia, są to zatem dane szacunkowe.

Przełęcz Kocierska - masakra.
Dzień 1.: po Kocierskiej z sakwami, w upale. © m.karweta

Straszna zamuła. Najpierw ponad godzinę spóźniłem się do Żywca, potem godzinę czekaliśmy aż przejdzie deszcz (nie przeszedł).
Na moście w Jeleśni chciałem wylać wodę z kurtki i zaliczyłem glebę. Strat brak, poza dziurą w kurtce, łokciu i dłoni.
Granicę ze Słowacją przekraczamy w Korbielowie. Gotujemy obiad w starych budynkach straży granicznej. Szybki zjazd na dół, próbujemy w Rabczy kupić piwo, ale nic z tego. Jedziemy zatem do Namestova, tam kupujemy piwo oraz Kofolę, po czym jedziemy w stronę Trvdoszina na pole namiotowe.
Kładziemy się o 23:00.

Zdjęcie dnia:
Dzień 1.: opuszczamy Polskę. © m.karweta

Dzień 0, czyli wyjazd z domu.

Wtorek, 30 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Trasa: Jaworzno - Katowice - Jaworzno
Jaworzno - Imielin - Oświęcim - Kęty - Czaniec - Andrychów - Rzyki - Bolęcina.

"The Time has come". To zdanie w czasie wyprawy pojawi się jeszcze kilkakrotnie. Dzisiaj, 30 czerwca, nadszedł czas wyjazdu z domu. Sakwy ważą dużo za dużo, szczególnie jeżeli człowiek widzi, gdzie ma wjechać. A plan jest ambitny - chcemy dojechać do Albanii, zaliczając po drodze wiele innych krajów i miejsc.
Aaa... Rano pojechałem do Katowic po mojego pen-drive'a oraz po klocki hamulcowe. Dziękuję panu w sklepie rowerowym przy ul. Mikołowskiej za sprzedanie dobrych klocków za 25zł (cena "początkowa" - 45zł).
O 14:00 wyjeżdżam z domu. Założyłem, że 60km do domku Alicji pokonam w 3 godziny. Przeliczyłem się. Przerosła mnie głównie masa roweru - 42kg bagażu plus około 15kg roweru. Miało to sterowność barki rzecznej, a pierwsze 10km wyglądało pewnie dość pokracznie.
Do Alicji dotarłem około 18:00. Nie myślałem, że tam jest AŻ TAKI podjazd.

Zdjęcie dnia:
Początek wyprawy - do Jaworzna wrócę za 37 dni. © m.karweta
zdjecie,pelne,65710,poczatek-wyprawy-do-jaworzna-wroce-za-37-dni.jpg[/img][/url]