Spotkałem Mistrza. Uścisnąłem mu dłoń i w ogóle. Nawet mnie łaskawie wyprzedził. Prowadziłem go kilka kilometrów. Mój telefon też na wartości zyskał, bo jest w nim numer Mistrza - Michała zwanego Wilkiem. Człowieka znanego w preclowym (pl.rec.rowery) i okolicznym półświatku jako niestrudzony wędrowca i takie tam. Zapraszam na jego stronę: Wyprawyrowerowe.neostrada.pl, można się trochę dowiedzieć, zdjęcia se pooglądać.
Od początku: o 11:30 przyjechaliśmy do Kęt, tam od godziny dupsko plaszczył MadMan, który z Michałem wybrał się na wyjazd. Taka tam pętelka około 400km w dwa dni. Pojechaliśmy w stronę Porąbki, po krótkiej dyskusji podjąłem męską decyzję: jedziemy! I pojechaliśmy w stronę Wielkiej Puszczy. Podjazd jak podjazd, dużo spokojnego podjazdu, ostatnie 100m (przewyższenia!) makabryczne. Potem zjazd. Romantyczny - popłakałem się. Wepchał się przed nas jakiś Hjundaj i się męczył straszliwie (po 20km/h). Michał go wyprzedził. Ja niestety nie. Podjazd na Kocierską od Andrychowa ostrzejszy niż od Łękawicy. Ale przełęcz Kocierską skreślam z listy, jeżeli tam pojadę to tylko przejazdem. Na przełęczy chwilę rozmowy i jazda dalej. Po zjeździe oczywiście wiatr w pysk. 20km do Stryszawy. Myślałem, żeby zawrócić, ale kryzys minął. Wjechaliśmy na Przysłop. Zjazd - cudowny jak zawsze. Trzeci raz tego dnia zobaczyłem na liczniku ponad 60km/h. Powrót... Do Jeziora Żywieckiego zamuła straszna. Wiatr i małe, wkurzające podjazdy. Posiedziałem chwilę na zaporze w Tresnej, zadzwoniłem do domu, wysłałem SMSa do Szamana czy na pociąg zdążył. Za pół godziny Szaman zadzwonił klnąc na czym świat stoi, spotkaliśmy się ponownie w Porąbce (wcześniej Szaman wyciął do przodu bo musiał zdążyć na pociąg). Okazało się, że umówiony jest nie dzisiaj tylko jutro, tyle, że przestawił sobie datownik w zegarku...
Dojechaliśmy do BP przed Kętami, posililiśmy się, pożartowali z MadMana i pojechaliśmy dalej. Rozstaliśmy się w Imielinie (a już w Kętach zastał nas zmierzch), popatrzyłem na licznik i szybko obliczyłem, że dwóch setek to z tego nie będzie. Zadzwoniłem zatem do Marty i umówiłem się na spotkanie. Podjechałem, dałem jej Krówkę (spokojnie... Cukierka takiego), zamieniłem dwa słowa i pojechałem do domu.
Nareszcie się udało. Pewnie dlatego, że wziąłem Piotrka z zaskoczenia, nie napalał się dwa dni, więc się nie rozchorował. Pojechaliśmy do Kozubnika, zobaczyć pozostałości PRL-u (których w Polsce dużo, nie tylko fizycznie. Ale to blog rowerowy, a nie polityczny) w postaci starego ośrodka wypoczynkowego, dumy PRL. Ludzie... Tego się nawet za bardzo opisać nie da, to po prostu trzeba zobaczyć. To nie jest ładny obiekt. Ma cholerny klimat. Tylko ci ludzie... Tak w drodze do, jak i z - wiatr w pysk. Nie wiem jak to możliwe. Pod koniec straszna zamuła związana z wiatrem właśnie.
We wtorek jeszcze raz walimy do Kozubnika, a potem na Przełęcz Kocierską.
Pierwszy w tym sezonie wyjazd, którego celem było samo pedałowanie. Oj, nie ma formy, nie ma. Pojechaliśmy na Przełęcz Kocierską celem sprawdzenia podjazdu od Łękawicy, bo tam mnie jeszcze nie bywało. Fajny podjazd. Było nas trzech - MadMan, Szaman i ja. Miał być Piotrek, ale tak się napalał, że dostał gorączki. Zjazd z Przełęczy, rzekłbym, romantyczny - jak licznik pokazał mi ponad 60km/h (VMax: 64,2) to się popłakałem (od wiatru). Generalnie fajny wyjazd, tylko straszna zamuła pod koniec.
Kuzyn mnie wyciągnął via GaduGadu na szybką jazdę, piszą, że chce mu się jeździć. Ja się miałem co prawda zająć siodełkiem (skóra wymaga pastowania), ale pojechałem. Wywiało nas aż do Sławkowa. Powrót po zmierzchu. Ten niechcemisizm to trochę mój, bo mi się nie chce tym rowerem zajmować. ;-) Rano, standardowo, na uczelnię i do domu.
Miałem jechać w góry, ale nie wyszło. Trochę się przestraszyłem wróżb deszczowych, poza tym umówiłem się z MadManem na czwartek suma sumarum. Dzisiaj pognało mnie do Krakowa na spotknie z Karoliną w sprawie Dni Skandynawskich jakie będziemy organizować w listopadzie. Coś w tytułowym stwierdzeniu jest, że życie zaczyna się po setce, bo ostatnie 11km cisnąłem jak dziki. Pozdrowić chciałem pana na powiatowokrakowskich numerach, który prowadził czerwoną Nexię. Jadę sobie spokojnie, ostatnia jakaś górka na trasie, pan podjechał, okno otwarł i się drze: "Dajesz, dajesz!" :-))) Odkrzyknąłem: "jadę, jadę!" i pan pojechał. :-) Jeszcze do Krzyśka wpadłem na szybkie oględziny jego roweru do reanimacji. Huh...
Trasa: Byczyna - Bory - Leopold - Osiedle Stałe - Dąbrowa Narodowa - Łubowiec - Sosnowiec Niwka - Sosnowiec Dańdówka - Sosnowiec Centrum - Sosnowiec Pogoń - Katowice Dąbrówka Mała - Katowice Centrum - Katowice Zawodzie - Mysłowice - Sosnowiec Modrzejów - Sosnowiec Niwka - Łubowiec - Dąbrowa Narodowa - Osiedle Stałe - Leopold - Pechnik - Centrum - Szpital - Wilkoszyn - Jeziorki - Byczyna.
"Dla mnie >zarobić na kurierce< to oksymoron", czyli o ontologii.
Znajomy kiedyś na IRCu napisał: "Dla mnie na kurierce zrobić to sprzeczność wewnętrzna, oksymoron jakiś!". Dla mnie też. Bo dzisiaj kurierzyłem za darmo - musiałem znajomemu zakupione dla niego spodnie podrzucić (brakowało mi kilku złotych do darmowej przesyłki). Powkurzałem się na zastawiony kontrapas na Bankowej, pomyślałem o życiu i rzyciach (w czasie spotkania z jedną), etc, etc... Dwie godziny na niego czekałem. Kurna, jak się gość nie zgubi na trasie to nie jest sobą. Nic to, bo ja też się dzisiaj zgubiłem. Napisałem do (innego znajomego) SMSa: "No, już prawie centrum", żeby za dwie minuty wysłać SMSa: "K***a, gdzie ja jestem?!". Ot - uroki Dąbrówki M. Kolega szybkiej interwencji dokonał pytaniem: "co widzisz?". Odpisałem mu to dotarciu do centrum - że widzę najbrzydsze miasto świata. ;-) W drodze powrotnej z Katowic zdzwoniłem się z Piotrkiem i trochę się poszlajaliśmy, ale niedużo.
Ktoś chętny na niedzielne pedalstwo na Przełęcz Kocierską?
Do roweru dzisiaj dwa podejścia: najpierw pojechałem do lekarza, lasem przez Łęg. Straszliwie syfiasta droga. U okulisty dowiedziałem się, że dwa lata bez wizyty to nieco za dużo, oraz że mam taki postęp wady, że oranyboskie. Za to z panią doktor zamieniłem kilka słów o rowerze i rowerzystach na drogach. Potem do Biurolandu na zakupy biurowe (papier do drukarki ;-)). Po obiedzie znów na rowerze pojechałem do kuzyna. Wróciłem - wyczyściłem i nasmarowałem łańcuch, bo skrzeczał jak stara żaba.
Pierwsze "Ponad 50km" w tym roku (chyba). I pierwszy "sprzęt". Shake-owanie całkiem niezłą metodą czyszczenia łańcucha jest, ale pracochłonne. No i muszę kupić trochę "białej benzyny", bo rozpuszczalnik się średnio nadaje.
Trasa: Część 1.: Byczyna - Jeziorki - Wilkoszyn - Szpital - Podwale - 11 Listopada - Leopold - Kanty - Osiedle Stałe - Starowiejska - Dąbrowa Narodowa - Łubowiec - Sosnowec Niwka - Sosnowiec Dańdówka - Sosnowiec rondo Leopold - Sosnowiec Urząd "Miasta" - Sosnowiec Estakada - Sosnowiec filologiczny UŚ Część 2.: Sosnowiec filologiczny UŚ - Sosnowiec Estakada - Sosnowiec Dworzec Główny - Sosnowiec Sienkiewicza - Sosnowiec Ludwik - Sosnowiec Modrzejów - Sosnowiec Niwka - Łubowiec - Dąbrowa Narodowa - Osiedle Stałe - Kanty - Leopold - OTK - Bory - Byczyna.
Pierwszy słoneczny dzień. Piękny wręcz! Gdyby tylko nie ten wiatr w pysk... Najgorsze tunele z ekranów dzwiękochłonnych. Tam wiatr ma pole do popisu. Nawiązując do tytułu: kilka godzin w słońcu wystarczyło, żeby buraki dojrzały. Otóż. Jadę sobie w korku (krzyżówka Trzeciego Maja i Sienkiewicza, Sosnowiec) pomiędzy dwoma sznurami samochodów. Jakiś dres zaczyna pyszczyć z puszki, cytuję: "gdzie kurwa jedziesz tym ciulstwem?!". Odpowiedziałem zgodnie z prawdą: "po wsi!" i pojechałem dalej. Buc.
Wczoraj klamka zapadła, dzisiaj wykonałem: porzuciłem autobusy. No i pojechałem na uczelnię na rowerze. Nawet całkiem fajnie było, dobrze się jechało, jakby tylko piesi nie włazili mi pod koła... Ale upomnieni AirZoundem odpuszczali. Dość ciepło, momentami gorąco. Pan parkingowy (tak! Pod filologicznym na UŚu w Sosnowcu jest parking podziemny!) nic nie powiedział, tylko podniósł rękę w geście "dzień dobry" jak ja mu skinąłem głową. Na uniwersytecie byłem niczym zakopiański biały miś, z którym można sobie zdjęcie zrobić na Krupówkach. Po słowackim pani lektorka wyszła za mną z sali, potem przepuściłem ją w innych drzwiach, nawiązał się dialog: -Marek, vy ste ako niejaki športovec. (Marek, wyglądasz jak jakiś sportowiec) -áno, trocha. Preto, že prišiel som na bicykli. (tak, trochę. Przyjechałem na rowerze) -Tak, ako ste hovoroli. Ale nie je veľmi teplo. (Tak jak mówiłeś. Ale nie jest za ciepło) -Nie je, ale nie je to pre mňa problem. (nie jest, ale to nie jest problem) Co nie zmienia faktu, że pani lektorka miała rację: "nie je veľmi teplo". Wiosno, przyzywam Cię!
Plan był piękny. Wtoczyć się na Kocierz i na Salmopol. Wykonany został w 80%. Wjechaliśmy, bez większych problemów, na przełęcz Kocierską. "WiechaliśMY", bo jechałem z szamanem. Na Kocierzy spotkaliśmy gości z teamu Biker Trzebinia (pozdrawiam Panowie!), a w drodze na przełęcz dwóch szosowców. Zjechaliśmy na dół, pojechaliśmy do Żywca, później bardzo ruchliwą DK69, przejechaliśmy do Szczyrku. Na tym odcinku zacząłem łapać doła. Zjadłem Snikerska (jednego z, jak myślałem, trzech. Później okazało się, że pokłady są duuuużo większe - 7 Snikersów), napiłem się, pociągnąłem do Szczyrku, gdzie zatrzymaliśmy się na kebaba. Wróciliśmy na podjazd na Salmopol, jednak zaraz po minięciu Soliska (obejrzeliśmy słynną GATowską trasę nr 11, tzw. "Golgotę", doszliśmy do szybkiego wniosku, że to dobre miejsce na zawody UH) kapituluję. No nie dałem rady :-( Za mało jeździłem, to jest problem. Z zawrotną prędkością (nie mniej niż 30km/h!) zjechaliśmy ponownie do Szczyrku i rozpoczęliśmy powrót. Zaraz przed Kętami zrobiliśmy jeszcze postuj na posiłek. Na rynku w Kętach szaman pojechał do Porąbki, a ja w stronę Oświęcimia. Siły mi odżyły, momentami przekraczałem (po równym) 30km/h. Jakieś 8km od domu znów łapie mnie dół. Jest zimno, ciemno, wilgotno, założyłem rękawiczki, ale to nic nie dało, bo były całe mokre od potu. W Dębie zjadam dwa kolejne Snikersy i jakoś ciągnę do domu.
Jestem ledwie żywy, pedałowałem prawie osiem i pół godziny, byłem 11 godzin poza domem, po 6 godzinach snu poprzedniej nocy. Padam na ryj. Ale i tak to kocham! :-D
Będą zdjęcia, ale w swoim czasie.
Chwaliłem się? Dostałem w poniedziałek kasetę (Deore LX, 9-rzędową, 11-32) i łańcuch (Deore LX), oraz piastę wolnobiegową 3-biegową Nexus (do starej, rometowskiej, Kaliny, którą zamierzam reanimować). A we wtorek odebrałem od wrzaska przerzutkę przednią (Deore LX, a jakże. Downswingową). Kolejne w kolejce są manetki i klamki, potem korba, przerzutka tylna i espedy.
Jeżdżę, jeżdżę, bo autobusów nie lubię, a samochody śmierdzom (sic).
Studiuję filologię, nie lubię literaturoznawstwa, a z Uniwersytetu Śląskiego czym prędzej chcę uciec na Słowację.